Bardzo się staramy myśleć, że to wszystko było przypadkiem, że to, że nagle dwunożni zniknęli nam z oczu, to nie przez to, że chcieli, ale że zupełnie niespecjalnie, a potem pies szukał za bardzo w prawo, właściciel za bardzo w lewo i stąd potem to, że się nie udało odnaleźć nawezwajem. Bardzo chcemy się starać i wierzyć, że tak właśnie było…
Może to się przydarzyło Bryzie?
Kilka dni temu jedni dwunożni znaleźli ją w lesie, jak chodziła z rezygnacją szukając znajomego zapachu. Wysuszona prawie na wiór, bo teraz gorąco, a wody w lesie brak, zmęczona tak, że oczy to się same zamykały… Nasi zaraz miski pod nos podstawili, zaraz budę przygotowali przepraszając, że tylko to mogą dać, ale Bryza nie jest wybredna. Wdzięczność co prawda mieszała się z „a może jeszcze bym ich znalazła!?”, ale gdyby nikt jej nie spotkał i nie postanowił pomóc, to za dni kilka całkiem by ją siły opuściły i nie byłoby kogo do schroniska wieźć… Młoda jest, owczarkowata pełną paszczą, więc i mądra, i grzeczna, i w ogóle jakby chciała wyszczekać „dwunożny mój, prowadź, a pójdę na świata koniec”, więc mamy nadzieję, że szybko znajdzie dom, jeśli nikt się po nią nie zgłosi… Kto by zgubił taką Bryzę specjalnie…?
Czyżby Fotek wyrósł za duży? Może był zbyt łagodny? Niemożliwe… prawda…?
Fotek szwędał się między dwiema miejscowościami, gdzie domów nie było, więc czyżby sam się wybrał na taką podróż…? A może miał być owczarkiem, a tu ucho jakieś nie bardzo? Może miał pilnować posesji, a on się rzuca na każdego, ale z miłością i jakby mógł, to samym merdaniem tworzyłby huragany! Na smyczy chodzić nie umiał, stąd nasi myślą właśnie, że gdzieś sobie luzem żył u kogoś. A może i pobiegł za jakąś psiolaską w jedną stronę, a jego dwunożni go szukali w tę drugą? Z pewnością tak było, bo przecież nikt by celowo nie wypuszczał tak psiantastycznego psiumpla i nie skazywał na niepewną poniewierkę! ….prawda…?
Ciekawe, czy z Waralem było odwrotnie i był zbyt groźny na dalsze mieszkanie razem, czy też on sam nie przemyślał, pobiegł w inną stronę niż ci, co go szukali i dlatego teraz mieszka u nas.
Widzicie to tam na łapie? Tyle się wilkowaty owczarek z dziwnymi uszami nabiegał po drodze, że aż go jakieś jeździdło potrąciło i solidnie girę miał poturbowaną. Już jest lepiej, chociaż nie idealnie. Nie przeszkadza mu to jednak każdemu pokazywać, że on sobie trochę porządzi teraz i żadne słabostki mu w tym nie przeszkodzą! Nie z każdym wyjdzie na spacer, nie na każdego spojrzy łaskawie, może był za groźny tam, gdzie mieszkał…? Widzicie, czasami za dwunożnymi nie idzie nadążyć, bo raz za groźny czterołap jest, innym razem za łagodny, a ten za cichy, a tamten za dużo szczeka… ale i tak wierzymy bardzo, że Waral nie został zgubiony nagle na środku ruchliwej drogi specjalnie… a przynajmniej chcielibyśmy wierzyć, że tak nie było. Teraz owczar będzie czekać na kogoś godnego jego przyjaźni…
Jeśli myślicie, że zgubiony najzwyklejszy i najbardziej kundelkowy Burek będzie się przejmować mniej, to się mylicie! Oto Tanos.
On to był tak przerażony, jak przyjechał do nas, że aż zapomniał, jak się chodzi! Nasi go nieść musieli, a mały nie jest. Też biegał w te i we wte po drodze nie wiedząc zupełnie, w którą stronę dom jest… Tak jakby ktoś go zostawił w nieznanej okolicy, ale przecież… przecież to niemożliwe, prawda…? Jego dwunożni by mu tego nie zrobili… Bardzo chcemy wierzyć! Póki co wiadomo tylko, że mimo całego strachu, jaki się mu uruchamia u nas, nie w głowie mu jakieś kłapanie zębami czy warczenie. Psiolontariusze się nim zajmą, ośmielą, dowiedzą się, gdzie podrapać, żeby rozmerdać ogonek i jakoś to będzie… Musi być… A może i zgłosi się poprzedni dwunożny po Tanosa, powie, jak ma na imię naprawdę i wyjaśni, skąd się wziął w obcym miejscu, a potem zabierze do domu mówiąc, że już nigdy nie da mu się zgubić…? Bo przecież to nie mogło być specjalnie… A jeśli nie ten poprzedni, to następny znaleźć się musi…
Dziś z bonusem, bo psów będzie pięć, ale o Flapie nie sposób nie napisać. W jego przypadku trzeba mieć dużo wiary w przypadek… Bardzo dużo… Ten średni psiutek o chudym ryjku leżał przy drodze. Początkowo wszyscy myśleli, że potrąciło go jakieś jeździdło, skoro wstać nie mógł i głowę ledwo podnosił. Okazało się, że powodem była rezygnacja… Flap nie wstawał, nie miał dla kogo, nie miał po co, nie było znajomych dwunożnych, nie było znajomego samochodu, nawet zapach się ulotnił… Ani pół powodu, żeby ruszyć choćby uchem… Kilka pięknych lat razem i koniec… Pobocze drogi, rów obok, idealne miejsce, żeby zemrzeć ze żalu… Ech… Jak wierzyć w przypadek…? Jak wierzyć, że by wrócili, gdyby jeszcze trochę poczekał…? Psiolontariusze teraz będą pompować we Flapa nadzieję, że będzie dobrze, będą rozbłyszczać jego ślipia, bo póki co to są tak smutno zapadłe w sobie… Chcielibyśmy wierzyć w przypadek… Ale jak…? Że niby ktoś się zatrzymał na chwilę i zapomniał, że jechał z psem…? I nie przypomniał sobie nawet przez kilka godzin…? Jak…
Widzicie, czasami ciężko wbić sobie do głowy, że to wszystko nie było celowe, że się jakoś nieszczęśliwie minęliśmy na drodze… To jednak nie musi być takie ważne, wystarczy, że natchniesz nas na nowo, wystarczy, że przyjdziesz do nas, poznasz, może pokochasz kogoś z nas i powiesz, że już nigdy, przenigdy nie dasz nam się zgubić i że na zawsze, do samego, samiuśkiego końca będziemy razem… I my Ci uwierzymy, bo tak już jest z nami, że ta wiara przychodzi prędzej czy później i zapomnimy o tym, co było, to się rozmyje w naszej pamięci jak obraz za szybą podczas spływania tych tam kropelek spadających z chmur… I już na zawsze będziemy szczęśliwi…
…czekamy bardzo…