Tak musiało być II.

I znów dwa kijki w nazwie tematu, a to dlatego, że takowy już był. Nie będę udawać, że to coś innego, skoro to to samo i nie będę dumać nad inną nazwą, żeby potem i tak ktoś krzyknął, że przecież się powtarzam. Zatem tak – z pełną permedytacją piszę znów o tym, jak to czasami trzeba się naczekać albo się wydaje, że łatwo nie będzie, ale się w końcu okazuje, że się dobrze kończy, a bywa, że i tak bardzo dobrze, że aż uwierzyć ciężko, ale na szczęście na oczy własne to możemy zobaczyć.

Jakiś czas temu przyjechała do nas Temida.

Owczarka, jak widać, niemiecka, jak widać. Pewnie i nie do końca rasowa, bo papierka nie miała ze sobą, ale my tam nie zaglądamy nikomu. Energii miała za ośmiu! Pewnie sobie ktoś z tym nie radził, bo ciasną kolczatkę założył i myślał, że to załatwi całą sprawę. Ci dwunożni to czasem naiwni, mówię Wam. Żeby wybiegać, żeby poszukać zajęcia, to nie. Wolą jakiegoś półśrodka użyć.

Pewnego dnia do schroniska trafili pewni dwunożni. Mieli już oni jednego psa, ale pomyśleli, że niech ma towarzystwo, najlepiej w tym samym wieku, bo to tak fajnie, jak są razem młodsze albo razem starsze, żeby się mogły dogadać, razem poganiać albo poleżeć, takie wiecie – idealnie jakby było idealnie. Temida im się spodobała. Nie tylko ona, wybór był trudny, ale w końcu decyzja zapadła i tak owczarka dołączyła do Merfistotelesa.

Ten czarniejszy to jest. Jako że on jeździł sobie na różne szkolonka i zajęcia, to i Temida zaczęła, bo chociaż nie zależało pańciostwu, żeby ona nie wiadomo co tam umiała i w ogóle, to jednak chcieli, żeby podstawy grzeczności lizła tak na wszelki wypadek, bo dwa sporsze psy to nie takie hej siup do ogarnięcia, tym bardziej jak energii mają trochę więcej niż taki standardowy zwierz. A jak zaczęli, to się okazało, że Temida to pojętna bestia iiii po kilku miesiącach jest takie cudo:

Wierzcie lub nie, ale to mało! Temida zaczęła używać nosa i tropi dwunożnych po lasach!

…a to wszystko, żeby kiedyś…

…ich ratować. Być może. Na razie duuuużo nauki przed nią, potem jakieś pierwsze egzaminy, ale póki co jest na dobrej drodze. Tacy dumni jesteśmy z niej, że nawet nie macie pojęcia! Na zdjęciu nawet widać, że nic a nic się nie boi. Może i początki były inne, ale co było a nie jest, to wiecie… właśnie. Nie mogła trafić lepiej!

Cofka nasi lepiej nazwać nie mogli.

Tutaj na zdjęciu to jako-tako, ale przecież ci, co jego nos wystający z budy mieli okazję zobaczyć, to byli szczęściarzami! Wciskał się w deski tak bardzo, że jakby i on, i buda byli z plasteliny, to by stali się jednym. Serio. Jedna nasza przechodziła jednego dnia, potem drugiego, potem znów… i coś jej ten Cofek spokoju nie dawał. Zajrzała do budy raz, drugi, piąty… No nie, tak się nie uda, przecież Cofek nijak nie wyjdzie ze skorupki w tym miejscu… I tak oto…

Cofek baaardzo powoli przestawał być Cofkiem, ale dzięki tej dwunożnej lasce z blond sierścią na głowie, było coraz lepiej. Stawał się odważniejszy, odkrywał zabawy z psami, ale kto by był przygotowany na przygarnięcie nieśmiałka, z którym wciąż trzeba pracować…?

HA! Jakby się nie udało, to bym nie pisała o tym, więęęęc pamparampam… pewnego pięknego dnia Cofek zamieszkał zzzz… pchłą.

Właściwie to pchłem. Pchłem w kropki.

I zgodnie ze swoim przeznaczeniem – gryzie i atakuje, Cofek nie ma szans!

Wiecie, co jest najdziwniejsze? Że takie gryzące życie ma, a uśmiech nie schodzi mu z paszczy!

Naczekał się. Natelepał. Po drodze jakieś choróbsko mu wyszło, przez co darł się niemiłosiernie nad ranem, ale ci dwunożni się nie przelękli, tak czy siak postanowili, że jak się ma pchłę, to trzeba mieć też coś do towarzystwa dla niej i tak Cofek znalazł się w domu i uszczęśliwił do końca…

Pokera dobre kilka lat nie mogło znaleźć szczęście. To zdjęcie z naszego wybiegu:

Piłki to była jego pasja! W ogóle bieganie, ruch, szaleństwo to był jego sposób na życie, czego niestety większość odwiedzających jakoś nie podzielała… Bali się psa, który przez cały spacer nie może się wyszaleć, i który wraca szczęśliwy, radosny iii czekający na kolejne wyjście.

…aż pojawili się pewni dwunożni… Raz przyszli, potem drugi, kolejny…

Już jakby wiedzieli, ale chcieli się bardziej poznać, sprawdzić, tak wiecie – nic na hop-siup, bardzo to się chwali zawsze. I takie cudniaste zdjęcia wrzucali na fejsa, że aż wzrusz brał, że tak ładne ktoś zrobić umie! Jedna z naszych nawet napisała tam komentarz, że takie super i że zaraz podmieni na stronie internetowej naszej, bo może dzięki nim znajdzie kogoś, ale ledwo to zrobiła, to już kilka godzin później ci dwunożni odpisali, że właściwie to właśnie jadą wszyscy DO DOMU….

Czy istnieje gdziekolwiek dom, do którego pasowałby bardziej??

Dla nich ta rozpierająca Pokera energia to była zaleta, bo dużo chodzą, mają czas na zabawy, biegają i teraz będą mieć z kim. Patrzcie tylko, czy tak nie wygląda szczęście?

Kilka lat Poker przekonywał, że będzie psem idealnym. W końcu ktoś go zrozumiał. Co prawda długo czekał, ale…

…widocznie tak musiało być. Każdy dom cieszy przeogromnie, ale kiedy ktoś czeka dłużej, kiedy wymaga czegoś chociaż odrobinę szczególniejszego i pewnego dnia znajduje, w dodatku okazuje się, że się tam wszystko połączy jak kilka kawałków miętkiej plastelinki, to cieszy po stokroć.

Przy okazję śmiem zauważyć, że to są też dowody na to, że w schronisku z bezdomniakami można znaleźć prawdziwe perełki i diamenty, choć czasem wymagające szlifu. Napiszę nawet, że wszyscyśmy tacy, tylko znaleźć się musi ktoś, kto zobaczy ten błysk pod sierściem…

To jak… nie kupuj, adoptuj, prawda…?

2 komentarze

  1. Piękne historie

  2. Baaaaardzo lubię ??????

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *