Bez względu na wszystko…

Dziś będzie długo, zatem trzeba sobie przygotować wiaderko chrupek do zakąszania, albo ciasto i kawkę zrobić, co tam kto woli. Może i ze dwie chusteczki się przydadzą, jak się poliki mokre zrobią, a uprzedzam, że mogą. Tak to dzisiaj może być – długo i może nawet łzawiąco.

Widzicie, bo tak to bywa, że jak się dwunożny uprze, jak mu zwierzak w oko wpadnie, jak serce wybierze, że TEN i już, to czasami nie ma się co kłócić. Nawet jeśli to zostanie wystawione na próbę… i na kolejną… a potem znów… Bez względu na wszystko z serca nie wylezą.

Dziś trzy historie. Tylko i aż trzy, ale pewnie większość z Was ma wolny dzień, to nawet i na raty możecie poczytać.

Pierwsza o Bati…

…owczarce, która ze zgryzoty, że trafiła do schroniska, ogryzała sobie ogon, przez co wet musiał go całkowicie skrócić. Ktoś jednak zechciał ją adoptować mimo takiego braku, aaaleee…. po dwóch latach okazało się, że jednak nie była takim naprawdę pełnoprawnym członkiem rodziny… Bati wróciła ze złamanym sercem i skrzypiącymi stawami. Z czasem zamieszkała w takiej miejscówce, gdzie miała ciepełko i własny wybieg, i superowych współpsiolokatorów z jeszcze bardziej leniwymi łapkami. Przychodziła do nich wtedy taka nasza specjalniejsza Psiolontariuszka… Obiecała i sobie, i im, że jak tylko będzie mogła, to zabierze je do siebie… Pisałam kiedyś o niej, ona ma ogromne serce właśnie do tych bardziej niedomagających, które muszą jeździć na wózkach, i które potrzebują specjalniejszej pomocy niż inne, iii które tak bardzo chciałyby pobiec, ale głowa jedno, a możliwości w łapkach drugie…

Czas mijał, zmieniały się psy w tym szczególnym kojcu, po kolei je Majka zabierała w podróż w chmury… Serce pękało tej Psiolontariuszce za każdym razem w drobny mak, ale przecież wiedziała, że kolejne zwierzaki potrzebują jej pomocy, więc tylko zbierała odłamki w ręce i sklejała w domu, jak umiała, a potem już reszta się zabliźniała w schronisku, wśród „jej” psów na wózkach.

…aż nadszedł ten dzień! Wszystko było gotowe na przyjęcie stadka, nawet spacery zapoznawcze trwały już kilka tygodni! I dla tej Psiolontariuszki nie było ważne, że jeden z mieszkańców tego kojca jest zdrowszy, a jeden to już w ogóle nie chodzi, a Bati ma takie problemy ze słupkiem z kręgów i łapkami, że będzie tylko coraz bardziej niefajnie…

…w głowie jej się nie mieściło, żeby miała któregokolwiek zostawić!

Kilka dni temu stukły dwa lata.

Brutusa już nie ma, chociaż gdyby nie ten dom, to nigdy nie zaznałby domowego ciepła… Kajtek trzyma się wciąż całkiem sprawnie. A Bati…? Lista jej chorób i dolegliwości wciąż się powiększa. Jak nie stawy, to słupek z kręgów. Co rusz odwiedza weta, który przeróżne kuracje stosuje, co rusz kolejne rzeczy dostaje dopyskowo i dołapnie, bo jedne w kulkach, inne w płynie, ale ma się tak dobrze, jak tylko mogłaby się czuć z tymi chorobami i tak szczęśliwie, jak to tylko jest możliwe!

Na spacerki chodzi z całą resztą stada i… z wózeczkiem. Kiedy jest zmęczona, kiedy już boli za bardzo, to wtedy hyc – do wózeczka i jedzie!

I czy trzeba ciągnąć pusty wózeczek, czy pełny, czy trzeba znów do weta, czy coś wlewać trzeba, czy podawać, czy się martwić, czy nie boli albo coś… To Bati i tak jest i będzie kochana, innej możliwości nie ma.

Druga historia będzie o psiolasce, która w schronisku była Plagą…

…ale od kilku miesięcy reaguje na zupełnie inne imię, przed Wami Żaba.

Krótko mieszkała w schronisku, ale jeśli ktoś ma wpaść komuś w oko i serce, temu nie trzeba na to lat. Jedna nasza dwunożna zobaczyła w niej kawalątek Sary, swojej poprzedniej psiolaski. Spojrzenie, błysk w ślipiu, barankowo-łagodny charakter, niedźwiadkowość… Coś tknęło i już. Jeden był tylko „problem” – Żaba nie lubiła, jak jej ktoś do michy zagląda i potrafiła dość głośno protestować, kiedy ktoś chociażby spojrzeniem omiatał zawartość i nawet ta nasza usłyszała od kogoś pytanie, czy aby na pewno chce się w to pakować, bo przecież w domu ten niedźwiadek sam nie będzie, ale co było robić, jak serce uparcie nie chciało wypuścić zwierzaka.

Rozpoczęły się spacery psiumpelskie, bo musicie wiedzieć, że Żaba miała dołączyć do małego psio-kociego stadka. Krótko nie trwały, ale trzeba było mieć pewność, że wszystko będzie dobrze.

…i pewnego dnia…

….i chociaż trzeba było prawie od razu umawiać operację, bo na podwoziu było kulek więcej niż w mojej misce co rano…

….i chociaż wyszło, że te guziki to już się zdążyły poprzenosić do nosa….

….i w pucka……

Czasowo to jest miesiąc różnicy miedzy tymi zdjęciami. Kulkowo to sami możecie zobaczyć…… Po jednej stronie jest raptem kilka, po drugiej jest kulek na kulku….

…i chociaż nie wiadomo, ile tego czasu zostało… to Żaba ma być szczęśliwa.

W luźnej rozmowie o tym, że może kiedyś trafi do tego domu na stałe coś zdrowszego (bo „na chwilę” to bywają psie i kocie dzieciuchy), ta nasza powiedziała, że by tak nie mogła. Patrząc prawie codziennie na tyle nieszczęścia spoglądającego zza krat schroniska, wiedząc, że część z czterołapów ma marne szanse na dom, nie mogłaby zabrać kogoś w pełni zdrowego, kto przecież zaraz może wyfrunąć do superowego domu… Dlatego teraz mieszka tam Pigi, która ma ogromne problemy z całkiem zgrabną girką i im dalej w badanka, tym mniej fajnie sytuacja wygląda, i właśnie Żaba, która dostarcza zmartwień za dziesięciu, ale nikt a nikt nie żałuje, że dołączyła do stada i wcale a wcale nikt nie kocha jej mniej, chociaż choroba wielkimi krokami coraz bardziej włazi do jej środka…

…a jeśli chodzi o wspomniany wyżej problem z bronieniem michy… Na początku potrafiła się buntować nawet wtedy, kiedy dwunożni coś jedli z własnych misek, a jakiś sierściuch chciał do nich zajrzeć! A dziś?

Wszystko się poukładało. Może poza tym zdrowiem, ale tu już nie poradzi się nic… Można jedynie walczyć z bólem, odganiać go, ile się da, można poświęcać czas na spacerki, mizianka, na bycie po prostu, żeby jakoś nadrobić i wymazać wszystkie złe rzeczy, które się wydarzyły…

…i chociaż nie wiadomo, ile tego czasu zostało, bo to może być jeszcze sporo, a może być też tylko mrugnięcie, to bedzie to najbardziej ciepłe mrugnięcie, jakie kiedykolwiek jej się zdarzyło…

Czas na historię trzecią, o Noni, która przecież powinna nie żyć od jakichś trzech miesięcy. Nasi się na nią natkli, kiedy byli na interwencji w sprawie innego zwierzaka i zobaczyli taki sierściasty kłębuszek:

Właścicielka powiedziała, że nie ma co się nią zajmować, przecież jest w takim stanie, że zaraz padnie…

…..nasi jak to usłyszeli, to sami prawie o mało nie padli! Psiolaska była poraniona, w strupkach, przełysieniach, zrezygnowana i smutna. Została wzięta pod pachę, zapakowana do jeździdła i chodu do nas!

…prawie w tym samym czasie pewna dwunożna miała gorszy dzień. Tak bardzo gorszy, że tylko siąść i płakać, bywa tak czasem… I chociaż zdarzało jej się już oglądać czterołapki, które u nas mieszkają, to nigdy nie oglądała zdjęć z interwencji, nawet jej się nie pokazywały, a tutaj jakimś dziwnym trafem, cudem jakimś przed jej oczami mignęło zdjęcie Noni. Jeszcze weszła w historię, przeczytała, że nikt czterołapki nie chciał, że miała zaraz odejść iiiiii… już było po sprawie. Psiolaska ze zdjęcia trafiła w serce tej dwunożnej, wlazła ze wszystkimi girami i koniec.

Wiadomo było, że Nonka jest chora, chociaż wtedy jeszcze wszyscy myśleli, że to przez żyjątka naskórne, potem wyszło, że jednak nie to, że może jednak zapalenie od pcheł, ale cóż… okazało się, że to też nie to… Okazało się, że do Nonki przyplątała się choroba, która nigdy już z niej nie wyjdzie, która sprawia, że właśnie tworzą się takie strupki na nosie czy przy oczach, na podwoziu też i wszędzie.

…i trzeba było to powiedzieć tej dwunożnej, która już ogłosiła, że chce Nonkę i koniec, że to tak nie będzie różowo ze zdrowiem…

…….i się okazało, że… to nic. I tak ją chce, to już jest jej Nonia, a właściwie Tosia i koniec.

Kiedy mogła, to przyjeżdżała na wizyty do psiolaski, chociaż na początku nic a nic łapki nie chciały chodzić, nie że były jakieś niedowładne, ale też sensu nie widziały w tym, jednak to też nie przeszkadzało…

I na każdym spacerze była chwila albo i dwie na wygłaskiwanie.

I nic a nic nie przeszkadzało, że Tośka to taka mniej kontaktowa jest. Może nigdy nikt jej nie pokazał, że kontakt z dwunożnymi może być fajniejszy niż tylko otrzymanie byle jakiego jedzenia i koniec? W każdym razie wydawało się, że czy się ją głaszcze czy nie, czy się idzie obok, czy nie, czy pada, czy słońce, czy się idzie, stoi, biegnie, wisi, to Tośki nie obchodziło nic.

…i znów się nasi martwili, że co to będzie, jak ona już zawsze taka zostanie…? A może ta dwunożna chciałaby jednak psa, który się otworzy bardziej, a nie tylko jeść-spać-leżeć?

…….ale ona powiedziała, że nie szkodzi, że Tosia ma być szczęśliwa tak, jak będzie jej wygodnie. Jest dom, jest ogród, może chodzić gdzie chce i kiedy chce, wszystko ogrodzone. Przyjdzie – super. Nie przyjdzie – trudno. Może wszystko z czasem się zmieni, ale jeśli nie – zaakceptuje się taką psinę i już.

Skoro tak, skoro już wszystko było wiadome, i ta choroba, i to podejście do życia niespieszne, to nadszedł czas na zapoznanie z drugim czterołapem.

Jędrek też nie zrobił wrażenia na Tosi, może i to było do przewidzenia? Przynajmniej zachował się jak dżentelpies i nie był nachalny, taka to zgodna i nienarzucająca się rodzina trafiła się Tośce, zgodnie z potrzebami!

…a od jakiegoś czasu…

(…a te wszystkie zabawki z tyłu, w koszu, w tle co widzicie, to wszystko Jędrka…)

 

Własny materac, własne poduszki, miski, jedzonko iii nawet osobisty koszyczek z lekami się trafił. Tak, tak, bo musicie wiedzieć, że dolegliwości się rozmnożyły jak pchły na kudłaczu. Szybko okazało się, że Tosi pompka nie działa tak sprawnie, jak powinna, że guziki na podwoziu rosną, a nie dalej, jak kilka dni temu, psiolaska wstała patrząc na świat z ukosa i chodząca mało prosto… Jakby mało było wszystkiego, to jakiś przedsionek tam nie domaga czy coś, a jak wetka zrobiła jeszcze jedno badanie, to się okazało, że winny jest jeden organek, który powinien produkować dużo odpowiednich rzeczy, żeby organizm działał, jak trzeba, ale najwidoczniej jest leniwy i trzeba go wspomagać.

….ale ta dwunożna i tak mówi, że to nic nie szkodzi, że trudno, że się będzie leczyć i wspierać tak długo, jak będzie trzeba. Początkowo szukała przecież młodszej psiolaski, zdrowej, kilkuletniej. Trafiła się Tosia i widocznie tak musiało być, że akurat ta włazła do serca i przywróciła kawał sensu w życiu. Zresztą Jędrek był kiedyś jednym z bohaterów opowieści na blogu o takim tytule, możecie go przeczytać TUTAJ. Wtedy to Jędrek dołączał do mieszkającego już w tym domu Kajtka, ale ten już wywędrował w chmury….

A czy Tosia dalej jest takim sobieradkiem, którego nic nie interesuje? Hmm… Dalej nie podchodzi po głaski, ale gdzie dwunożna, tam Tosia. Jak jest w domu, to Tosia na posłaniu, jak wychodzi, to Tosia spiesznie też akurat ma coś na dworze do załatwienia. Czasami zupełnie ukradkiem pańcia wraca do domu, ale Tośka ma radar i w te pędy leci, żeby zająć miejsce w kuchni. Nie żeby się patrzyła, śledziła wzrokiem, zerkała chociaż. Nic z tych rzeczy, byle była pewna, że jest w domu. Owszem, pogłaskać można, w każdej chwili, ale żeby sama się domagała? Bynajmniej! Nie myślcie też, że to posłanie w kuchni, to jak jakieś gorsze czy coś. Posłań w domu jest więcej niż zwierzątek, jest też jedno specjalnie kupione dla Tosi, stoi w pokoju razem w innymi, ale Tosia wybrała psiejski materac, który kiedyś służył wszystkim, a teraz jest jednotosiowy. To jej miejsce, jak tylko ktoś próbował się pakować, to okrzyczała, że jakim prawem i już nikt nawet łapy na nim nie położy. A kiedy trzeba posprzątać i na chwile się materac zabierze? Dramat, świat się kończy! Miejsca psiolaska znaleźć nie może, z pewnością chcą ją porzucić, tylko nie chcą się przyznać i tak podstępem zabierają leżankę! …ale kiedy materac wraca na miejsce, to potrafi robić wielki sus z daleka, że aż się przesuwa…

I tak to Tośkę nic nie interesuje i niczego jej nie trzeba…

Tak wygląda kilka ostatnich dni Tośki, które trwają już trzy miesiące…

Wy też możecie uratować tak życie i chociaż może nie zawsze będzie to trwać lata, bo los może okazać się na tyle bezczelny, że da Wam o wiele mniej niż byście chcieli, to jednak wciąż to będzie dłuższy i szczęśliwszy czas niż gdyby jeden zwierz z drugim czy trzecim miał zostać w schronisku…

Także ten… Nie brońcie się przed miłością, jak serce zdecyduje, to się nie ma co kłócić…

…a może i Was to też uratuje..?

2 komentarze

  1. …Wielki ukłon podziw wzruszenie to jest empatia i kochanie zwierząt troska i rozumienie wspaniałe osoby❤️?❤️

  2. ☘☘☘??☘?☘☘??

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *