Flora, rudokasztanowa, młoda suczka średniego wzrostu, od dwóch miesięcy przebywała w schronisku. Dawała się lubić – żywa, chętna do zabawy, cieszyła się z każdej wizyty bezogoniastych, na żadnego psa nie warknęła.
W niedalekim mieście mieszkają bezogoniaści, którzy mają w domu labradora. W Internecie zobaczyli zdjęcie Flory i spodobała im się. Labradorowi też. Postanowili ją odwiedzić i przyjechali do schroniska. I poszli do kojca Flory. Suczka trochę się zlękła, bo było czego. Bezogoniaści byli słusznego wzrostu. Labrador też. W dodatku bardzo weseli i głośni. Labrador też. Postali, popatrzyli, łapy podali. Labrador też. I stwierdzili, że Florkę biorą, jeśli ona nie będzie miała nic przeciwko temu. Nie miała, zwłaszcza, gdy dowiedziała się, że czeka już na nią własne legowisko, własne zabawki i behawiorysta. Będą pracować razem i z jego pomocą dogadywać się. Z labradorem też. Tak się jakoś stało, że ci bezogoniaści nie mają dzieci i psy w pewien sposób im je zastępują. No i Florka pojechała. Udało się jej, jak rzadko.
Ale są tu takie psy, którym się w ogóle nie uda. Nawet niedługo siedzą w schronisku. Lecz są już wiekowe, nawet bardzo. Jest tu specjalny budynek, w którym mieszkają. Bezogoniaści nazywają go geriatryk i my też tak zaczęliśmy go nazywać. To zamknięte pomieszczenie, odizolowane od reszty schroniska. W zimie ogrzewane. Z małym wybiegiem, na który lokatorzy mogą sobie samodzielnie wychodzić, gdy chcą. Wiadomo, w staruszkach gorąca krew nie płynie. I nie mogą się już zbyt energicznie ruszać. Najchętniej leżą sobie, wygrzewają się na słońcu, coś przekąszą, pospacerują do pierwszej zadyszki i wracają do swoich kojców.
Teraz w geriatryku mieszkają trzy psy.
Najpierw George – ma już dwanaście lat i jest niedużym, rudym kundlem po wypadku. Miał porażoną tylna część ciała i strzaskaną szczękę. Oczywiście operacja, drutowanie… Męczył się, ale stanął na nogi. Wiekowy niby, ale silny, trzyma się życia. Tak całkiem to mu nie przeszło, bo ciągle jedną nóżkę ma sztywną i pewnie już mu tak zostanie. Jest już w schronisku 3 miesiące.
Sporo musiał przejść w życiu, bo bezogoniastych nie cierpiał. Aż charczał, gdy któryś do niego podchodził. Ale czas i odpowiednie traktowanie robią swoje. Zrozumiał, że są i dobrzy bezogoniaści. Nie jest może zbyt wylewny, ale widząc naszych bezogoniastych macha ogonem i zachowuje się przyjaźnie. Za spacerami – krótkimi z konieczności – przepada.
Dwoje młodych mieszkańców pobliskiej wioski dwa miesiące temu znalazło przy drodze Pafnucego. Leżał wycieńczony, prawie zdychał…
Czarny mały kundel ma pewnie z dziesięć lat, bo pysk mu zdrowo posiwiał a i zęby nie te, co dawniej. Ślepawy, głuchawy i niezbyt może się ruszać… Ale ludzi lubi. Nawet jest o nich zazdrosny! Gdy któryś bezogoniasty wchodzi do geriatryka, najpierw wita go George. Pafnucy, ślepota i głuchota, dopiero po chwili orientuje się, że ktoś przyszedł. A wtedy ten ktoś zajmuje się już George’em. No i Pafnucy zaczyna warczeć na kolegę.
Najstarszy z tego towarzystwa jest Lisek. Ma z szesnaście lat, jak obszył i żyje już w swoim świecie. Jest taki, wiecie, jakby nieobecny… Mały rudy kundel z siwą mordką. Mało się rusza, mało się odzywa…
Gdy trzy tygodnie temu trafił z ulicy do schroniska, wyglądał tak, jakby był po wypadku. Okazało się jednak w badaniach, że jest cały, tylko kręgosłup ma schorowany – jakieś zapalenie i zwyrodnienie. Zaczął dostawać zastrzyki i polepszyło mu się. Jest silniejszy, zaczyna wychodzić na spacery, ale niedaleko. Poza teren schroniska jeszcze nie wyszedł.
Oj, skłamałam niechcący. Jest w geriatryku jeszcze jedna suczka. W dodatku młoda – najwyżej dwuletnia. To Rena. Mieszka z Liskiem właśnie w jednym kojcu.
Trochę dzikawa jeszcze, trzymająca się na dystans. Tylko z jedną bezogoniastą wychodzi na spacery. Innych do siebie nie dopuszcza. Mieszkała na wsi, bezpańsko, oczywiście. Zaciążyła, a że zewsząd ją przeganiali, w końcu znalazła sobie jakąś szopę i tam się oszczeniła. Dzielna mała, odchowała szczeniaki, choć pewnie nie było łatwo. Ktoś w końcu zadzwonił do schroniska i nasi pojechali po nią. Nie dała się złapać – przywieźli więc tylko te szczenięta. (Niedługo zresztą tu posiedziały, szybko znalazły sobie domy!). Dopiero po jakimś czasie udało się złapać i Renę. Dzika była, jak mówię, dlatego czasowo zamieszkała w geriatryku – tam zawsze kręcą się bezogoniaści, a ją trzeba było oswoić z ich widokiem. No i powoli przywyka. Z Liskiem dogadała się bez problemów. To znaczy on nie zwraca na nią uwagi, a ona zaakceptowała go. Jak zresztą i inne psy, z którymi się spotyka. Bo psy lubi…