Nasi bezogoniaści, jak tylko znajdą chwilę czasu, jeżdżą na wizyty podopcyjne. Albo oni, albo starsi wolontariusze. Dzięki tym wizytom sprawdzają, czy psy, które poszły do nowych domów, żyją tam w dobrych warunkach. Zwykle jadą do adoptowanych psów miesiąc-dwa po opuszczeniu przez psa schroniska. A zdarza się też, chociaż rzadziej, że taka wizyta jest powtórzona po roku albo nawet dwóch…
Dwa lata temu poszły na wieś, na gospodarstwo, dwa nasze psy, Mary i Lord. Niemłode już, takie w kwiecie wieku. Miały tam pilnować obejścia. Było czego pilnować: duże podwórko, stodoły i mnóstwo ptaków, bo tam była ferma drobiu. Były i budy, całkiem porządne.
I tak się stało, że po jakimś czasie Mary wróciła do schroniska – nie mogła się powstrzymać na widok kur i ganiała je, gdy tylko mogła. Fakt, kurę najlepiej pies upilnuje, kiedy ją ma w żołądku. Ale bezogoniaści jakoś nie mogli tego zrozumieć. No i Lord został na gospodarstwie a Mary znów wylądowała w schronisku.
Mary miała szczęście. Nie posiedziała tu długo. Rzadko się trafia, że owczarkowata kundelka, duża i już nie najmłodsza, dostaje ponowną szansę. Znaleźli się jednak inni bezogoniaści, z miasta. Spodobała się im suczka i poszła na nowe mieszkanie do bloku. Wygląda na to, że trafiła nieźle.
A o Lordzie nie było długo wiadomości, aż ostatnio nasi wybrali się do niego z wizytą. Popatrzyli sobie. Jedna buda zniknęła, druga stała dziurawa. Na całym podwórzu ani jednej miski – ani jedzenia, ani wody… A Lord – kiedyś dumny, dojrzały pies – skundlony cały, zaniedbany i pękniętym guzem w okolicach ogona… Spał w jednej ze stodół na podłodze, byle jak zarzuconej garściami siana. Tyle, że ta stodoła była otwarta na obie strony i wiatr hulał w niej, jak mu się podobało. Picie też miał: na podwórzu był kran, do niego przyczepiony gumowy wąż, z którego na ziemię ciurkała woda. No to mógł sobie polizać z błotka… Gospodarz nie widział w tym nic nadzwyczajnego: pies stary, chory, uśpić go, a nie awantury robić… Chcecie go zabierać? A bierzcie sobie!…
No więc i Lord znów jest w schronisku. Leczy się.
Bywa tak. Nikt nie zagwarantuje psu, że idąc do nowego domu będzie tam szczęśliwy. Można tylko sprawdzać, dorywczo. Na systematyczne sprawdzanie nie ma w schronisku środków…
Niedługo pewnie odejdzie od nas Nobo, taki brązowy dwulatek w typie amstafa. Śliczny pies. Przyjechał do schroniska z jednej z niedalekich wsi. Niczyj pies, włóczęga.
Schronisko przestraszyło go tak, jak prawie każdego psa, który tu ląduje. Ale to mądry zwierzak, więc szybko zaczął się oswajać i zaprzyjaźniać z innymi psami i z bezogoniastymi.
Tylko że któregoś dnia przeziębił się. Zaczął kaszleć. I nie chciało mu minąć. No to zaczął brać zastrzyki, całą serię.
Wtedy do schroniska przyszła rodzina bezogoniastych. Na pierwszy rzut ślepia – w porządku. Spodobał im się Nobo, chcieli go wziąć. Ale póki bierze zastrzyki nie ma o tym nawet mowy. Można go będzie adoptować dopiero, gdy przejdzie na leki doustne – jeśli bezogoniastym do tego czasu nie przejdzie!
– Tyson, a teraz coś dla ciebie!
– Co? Ciasteczka?!
– A idźże, żarłoku! Przepis będzie.
– Yyyy…
– Nie mrucz, tylko słuchaj. Spodoba ci się. No to tak. Psa się zazwyczaj karmi kupną karmą, suchą albo mokrą w puszkach. A niektórzy bezogoniaści dają psom to, co im akurat zostanie z obiadu. Tymczasem pies chciałby, żeby niekiedy okazać mu trochę serca i uraczyć domową potrawą zrobioną specjalnie dla niego. No i jest taka potrawa, przy której roboty niewiele, która psom nie zaszkodzi, a urozmaici monotonię codziennych posiłków. No i dobra jest dla tych wszystkich zwierzaków, które muszą być na diecie. Nawet dla tych, które mają kłopoty z wątrobą. A składa się z kurczaka, ryżu i warzyw…
– Aaaaaaaaaach…
– Tyson, co z twoimi ślepiami? Wypadną ci!
– No bo ty o delicjach kurzęco-ryżowych szczekasz!
– Właśnie! Nic nadzwyczajnego, a niebo w gębie!