Nasi bezogoniaści jeżdżą często po okolicy. Raz bliżej, raz dalej. Do psów jeżdżą i do ich bezogoniastych. To się nazywa: wizyty interwencyjne. Jak nie siedzę za Mostem i kiedy w schronisku nic się nie dzieje, zabieram się z nimi. Kupę fajnych psów poznałam i zobaczyłam, jak im się dzieje.
Na przykład taki Burek.
– No i jak ci się tu mieszka? – pytam.
– Dobrze – on na to. – Obszernie. Mój bezogoniasty mnie kocha. I często do mnie zachodzi. Wieczorem, jak z gospody wraca. Do własnego domu go wtedy nie ciągnie. Bo tam krzyczą. Włazi do mnie i mieszkamy razem do rana. Ja go pilnuję, a on chrapie i śmierdzi.
Albo drugi Burek.
– Przecież ty nie masz budy, tylko kąt pod daszkiem przy ścianie! – dziwuję się.
– Ale za to jak przestronnie – on na to. – Kiedyś tu nawet słomę miałem. Jak się przyjrzeć z bliska, to widać!
I jeszcze jeden Burek.
– Ależ tu u ciebie nędza! – szczekam.
– Nędza?! – dziwi się. – Miejsca mam dużo. Nawet lodówka jest! I tapczan! Jestem pies bogaty!
– W palety i szmaty! – kończę.
– A można chcieć więcej? – dziwi się.
Znowu Burek. Kolejny:
– Mój bezogoniasty bardzo interesuje się psami. Ostatnio wyczytał, że psy widzą kolory! No to zaraz wywalił moją starą budę, bo była szarobura i dał mi nową, kolorową, żebym się cieszył!
A ten Burek nie chciał mi pokazać, jak mieszka. Musiałam długo prosić. W końcu zaprowadził mnie do siebie. I od razu schował się za budę.
– Czemu się chowasz? – spytałam.
– Bo się wstydzę…
– Czego?…
– Wiem, że inne psy nie mają bud… A ja mam. Porządną. No i głupio mi przed nimi…
Taaa…
– Możesz szczekać w takiej pozycji? – pytam Burka.
Spróbował wzruszyć ramionami. Ale dał spokój.
– Ciasne, ale własne! – warknął.
Pewnie! Grunt, to nie tracić humoru!
– Cześć, Burek! To twoje mieszkanie??
– Cześć. Własne. Ale ciasne…
– Jasne. Za to jaka ciekawa architektura!…
Ta budowla też mnie nielicho zaskoczyła.
– Co ty, Burek, w Indian się bawisz?
– A co to „Indian”?…
– Mniejsza… Po co są te stołowe nogi na dachu?
– Żeby szmat nie zwiało.
– Aha!… A po co te szmaty??
– Nie wiesz? To OCIEPLENIE!
– Aha!… No a jak by je zwiało?
– To by sama konstrukcja została.
– Aha!
– Co szczekniesz o swojej budzie, Burek?
– Nikt mi nie zarzuci, że nie mam swojego okna na świat! – odpowiedział dumnie.
– Nieźle się kamuflujesz, Burek – zagaduję. – Twoja buda całkiem się z otoczeniem zlewa!
– Za to mam długi łańcuch! – chwali się Burek.
– Burek, jesteś tam?
– Pewnie, że jestem!
– Nie widzę cię przez tę szparę. Ciemno!
– To otwórz drzwi.
– Nie da się. Może okno…
– Okna tu nie ma…
– Fakt… A kiedy wyjdziesz z tej komórki?
– Jak nie będę szczekać i przeszkadzać sąsiadom.
– Aha, no to idę. Kończymy szczekanie.
– Możesz zostać. I tak nie usłyszą, że nie szczekam…
Kolejny Burek zaprowadził mnie do szopki z meblami.
– A gdzie twoja buda, Burek?
– No tam, z tyłu.
– Przecież tam stoi szafka kuchenna. Całkiem pusta!
– Jak mnie nie ma, to pusta.
Wróciłam do poprzedniego Burka i lepiej się rozejrzałam po podwórzu. I co wiedzę?
Pomieszczenie wielofunkcyjne: składane, plastikowe, barwne… Raz wnuczki się tu lalkami pobawią, raz pies pomieszka (jak nie siedzi w komórce). Teraz chyba akurat jest pora na wnuczki.
– Burek, mieścisz się w tym domku dla lalek? – wołam w stronę komórki.
– Mieszczę się, jak już uda mi się wejść!
Ze mną nie było problemu. Wleciałam do środka i wylądowałam na słomie. Burek musiał ostrożnie przełazić przez dechy.
– No i jak ci się tu mieszka?
– Może być. Muszę tylko uważać, żeby się kiedyś nie powiesić na tych deskach. Łańcuch krótkawy, rozumiesz…
– Możesz chociaż łbem dosięgnąć do podłogi?
– No co ty?! Ja mam pilnować, a nie spać!
Tutaj z kolei mieszkają dwa Burki.
– Co to jest? – pytam.
– Jak to co?! To pałace! – odpowiadają. – Odziedziczyliśmy po pradziadku!
– Pałace??
– A jak! Pradziadek nie był byle psem! Rasowy!
Ten Burek był wyraźnie nie w humorze i nawet nie dał mi dojść do słowa.
– No to co, że stara, krzywa i za chwile w dziurę wpadnie? – warknął. – Za to mam wizytówkę nad wejściem!
Spytacie, dlaczego te wszystkie psy to Burki?
A dlaczego wszyscy ich bezogoniaści to Szuje?