Wcale się nie boję! …jak jesteś obok…

Różne psy trafiają do nas. Sierściuchy tez różne. Są takie odważniaki, które od pierwszego dnia czują się jak u siebie, nic się nie boją, w budzie śpią, kulki pałaszują, na spacery chodzą i wszystko jest super. Nawet, jeśli tylko pozornie, ale tak jest. Są takie, co z budy wyściubolić nie chcą ani pół nosa, nie wspominając o zadzie. Są też takie, które pokazują, że się boją prawie własnego cienia (albo nie prawie, ale o tym za chwilę…), ale jak mają dwunożnego obok, to mogą i na koniec świata zawędrować!

Taka Oda na przykład…

Przyjechała razem z Grynią (tą fantastyczną psiolaską z poprzedniego postu), chociaż osobno je wyłapali. O ile Grynia jest taka, że jakby jej pozwolić, to by świat podbiła, o tyle Oda tak jakoś… niebardzo. Wciska się w najdalszy kąt i chociaż psiumpelka jej mówi, żeby się nie wygłupiała, bo nikt jej nie adoptuje, to jednak strach jest silniejszy… Do lasu musi być wyniesiona na rękach, ale im dalej od hałasu, tym idzie jej się lepiej na własnych łapkach. U nas czeka na dwunożnych może i dwa tygodnie, ale czekała jeszcze tam, skąd ją przywieźli i nic… Nikt się nie zgłosił, nikt nie zadzwonił, że zgubił czarną, małą piękność… A to psiodziewczę nie może żyć w takim zgiełku, wśród tylu zapachów, dźwięków… Dzięki Gryni jest jej lepiej i może będzie z czasem odważniejsza, ale może i nie, to takie chucherko…

Niedawno też przywieźli Bajaka.

O Matko Suczko, jakie to było siedem… co ja plotę… siedemnaście nieszczęść! W oczach to tyle smutku, strachu i niepewności, że aż mi się go żal zrobiło. Przykleił się do dwunożnego i mówił, że on tak może i cały miesiąc stać, byle czuł chociaż kawałkiem ciała, że ma kogoś obok. Dwa tygodnie temu przywędrował do kogoś, do ogródka i pewnie miał nadzieję, że tam zostanie, ale ci dwunożni nie mogli akurat, czy nie chcieli, nie wiem, ale najważniejsze, że nie wygonili, tylko zadzwonili do naszych, żeby go zabrać. Łatwo mu nie jest i wypatruje dwunożnych, jak Leon (nasz nowy, biurowy kolega) pustego krzesła, żeby tam zwinąć się w kłębek i spać. W każdego wlepia te ślipia i czaruje, żeby go nie zostawiać samego. Szkoda, że nikt się po niego nie zgłosił, z pewnością będzie najlepszym psiumplem na świecie…

Wspominałem o baniu się własnego cienia? Oto Maska.

Maska jest malutka, mi pod brzuchem by przeszła. Ma też malutki cień, ale jednak jakimś cudem ją przeraża. Ona sama też ją przeraża… Wszystko ją przeraża tak bardzo, że potrafiła sama na siebie się złościć… Żal patrzeć. Ona potrzebuje domu spokojnego i cichego, i takiego dwunożnego, który nie przestraszy się tego, że ona sama siebie potrafi się bać. Nie wiemy, co przeszła wcześniej, gdzie żyła, co ją spotkało. Nic o niej nie wiemy, ona też z nikim gadać nie chce, my nie pytamy, po co rozdrapać coś może… Maska potrafi być kochana, potrafi wleźć na kolana i wtulić się tak bardzo mocno w dwunożnego… Ale musi wyjść z gwaru, musi przejść się po lesie, musi mieć pewność, że jest bezpiecznie, że na razie nie wróci w to głośne miejsce, gdzie wszystko tak bardzo stresuje, że nawet ona sama taka straszna… Masz tyle cierpliwości, żeby nie wzmacniać w tej malutkiej psiolasce strachu i pomaluśku ją przekonywać, że nawet jej własnego, malutkiego cienia nie trzeba się bać…? Ona pokocha szybciej, niż myślisz, ale strach może być ciutkę silniejszy, dlatego będzie potrzebowała pomocy, żeby z niego wyjść.

Na koniec jeden z tych śmiesznych, kudłatych psów, które bardzo by chciały, ale się boją, ale by chciały, ale jednak trochę się boją, chooociaaaaż by chciały. Oto Mazur:  Mazur też jest nieduży, a przyjechał z miejsca, gdzie takich jak on były dziesiątki chyba! Na pewno w nastu się to nie zamknęło… Biegały, gdzie chciały, czasami po pachy w błocie, spały, gdzie chciały… znaczy gdzie mogły, bo nikt im nie zapewnił niczego porządnego do spania, więc gdzie kto miejsce znalazł w miarę ciepłe i wygodne, tam spał. I stamtąd właśnie przyjechał między innymi Mazur. Taki to pies, że on na widok dwunożnego to merdoli tym ogonkiem swoim, jakby miał go urwać, i uśmiech na paszczy ma od jednego kudłatego ucha do drugiego! I podbiega ciesząc się całym sobą, ale jednak pogłaskać się tak od razu nie da, bo może jednak by się bał trochę, ale „zostań z nami, bo jest tak super, a ja się będę patrzeć na ciebie z daleka i się cieszyć jak wariat, też z daleka!”. Taki to Mazur. Na spacerku inaczej, bo jednak ciszej, bardziej zielono, drzew więcej, można się nacieszyć wszystkim, bez wyjątku… 

Takie to psiegzemplarze są u nas też. Potrzebują dwunożnych do szczęścia, do odwagi, do pokonywania własnych granic. Ciebie potrzebują, Czytacielu drogi, Twojej cierpliwości, miłości, empatii i pewności siebie, żebyś przelał po troszkę w te kudłate głowy. Weź je na spacer, nie przestrasz się ich strachu, zobacz, że potrafią być inne, że potrafią być przylepiaste, wpatrzone tymi ślipkami brązowymi jak w coś najcudowniejszego na świecie. Właściwie nie „jak”, bo naprawdę będziesz najbardziej najcudowniejszy dla nich na całym świecie, kiedy uwierzą, że takie też są dla Ciebie… Zmień ich schroniskowy świat na własny, niech zaczną wreszcie żyć…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *