Trochę dziś mamy rozdwojenie. Miotają nami uczucia, poczucia i przeczucia. Trochę w tę, trochę w innę.
Bo wiosna jest już w pełni, bo są powody do radości! …iiii do takiej niby radości, za którą jednak się smucimy trochę.
Tak, muszę czasami tak zacząć, jakbym była niespełna rozumu i plątać się w słowach.
Najpierw o tym smutniejszym zaczynaniu, bo przecież najważniejsze to potem sobie humor poprawić, chociaż jednak o tym pierwszym trzeba pamiętać…… Ale wierzę w czytacieli, będą pamiętać i będą nieść w świat.
Zacznę więc, bo jak tak dalej pójdzie, to zaraz każdy wyłączy tego bloga i tyle będzie z tego mojego niespania dziś.
Co się zaczęło? O, to…
Ktoś powie – oojeeeenyyyy, trzy małe sierściuszątka, ledwie odrosłe kluski, na co tu narzekać?
A to ja zaraz oświecę…
Te osierścione kluski zostały znalezione w lesie. Czyste, pachnące (tfu!), odkarmione, mięciutkie. W lesie. Same się tam znalazły? Nie sądzę. Jeśli komuś tak bardzo przeszkadzały w domu, to znaczy, że i to, że sierściucha przyszła z brzuchem do domu, nie było mile widziane. A wina to czyja? Jej? Nie sądzę. Czy na tym jednym stadku się zakończy…..? Nie sądz…ee…. NA PEWNO nie. To dopiero początek.
Zaczął się czas porzucania, wyrzucania, podrzucania, czas poszukiwań domów, które są gotowe wykarmić i jako-tako wychować te kluchy, żeby doczekały w zdrowiu aż nie znajdą domów. Te, co są na zdjęciu, mają niewiele ponad 2 tygodnie. One jeszcze mleko powinny szamać, jeszcze co najmniej 2 razy tyle czasu powinny być z kociomatką… ale ktoś stwierdził, że to już nie będzie jego problem. To takie proste…
Ja wiem, że wszyscy to wałkujemy co roku i nie raz, nie dwa. Ja wiem, że można to uznać za nudne, ale ci, którzy wynoszą takie dzieciaki na śmietniki, do lasów, w krzaki, muszą sobie zdać sprawę, że właściwie skazują je na prawie pewne niedoczekanie dorosłości… W schronisku wcale nie są bezpieczniejsze, bo o ile mają czysto i sucho i brzuszki są pełne, o tyle zaraz się przyplątuje jakiś wirus czy inny zaraz podstępny i cóż….. poranne obchody nie należą do przyjemnych……
I tyle trąbimy, żeby zapobiegać tym wszystkim odejściom, bo przecież zanim zachorują i choroba zabierze im ostatnie siły, zanim odejdą pod płotem zmarznięte i głodne, zanim tyle nieszczęścia się zadzieje, to przecież można zadbać, żeby jednak się nie pojawiły na świecie, w którym nikt na nie nie czeka, a jeszcze potem ktoś myśli, jak by tu sie problemu pozbyć…. Jeśli tyle nas wszystkich w schroniskach, jeśli tyle tych klusek odchodzi, bo nie ma tylu domów, to można sprawić, żeby ich matki nigdy (albo JUŻ nigdy) tymi matkami nie zostały…. Okrutne? A patrzenie na kilkadziesiąt nosów mokrych i zielonych od kataru nie jest okrutne? A znajdowanie biednych klusek, w których już ani okruszka życia nie ma…? Fajnie tak…?
Nasze miasto to takie jest zmyślne, że pomaga sierściuchom i jeśli ktoś ma pod opieką taką kociolaskę jedną czy nawet kilka, to można ją poddać takiej operacji specjalnej, dzięki której później nie będzie jedna z drugą patrzeć, jak jej dzieciaki odfruwają wysoko-wysoko. Tęsknota za maluchami, które nawet nie zdążyły nauczyć się bycia kotem, a już zostały wyniesione nie wiadomo gdzie i nie wiadomo, jaki los je spotkał też jest okrutne… Skontaktujcie się z naszymi, zapytajcie, co zrobić, żeby dostać pomoc w monetkach, żeby sierściucha nie przynosiła więcej sierściuszątek. Da się! Można! Chcieć trzeba. Empatii trzeba.
I jak chodzi komuś po głowie, żeby zapakować kluski w karton i postawić byle gdzie, bo przecież ktoś je znajdzie, bo domy znajdą, bo na pewno nic im się nie stanie, to niech się weźmie i…… tego…. ZASTANOWI, bo kiedyś może co nie co do niego wrócić…
I jeszcze apel na koniec tej części. Jak jesteście z naszego miasta i możecie przyjąć takie kluski bezmatkowe, to dajcie naszym znać. Nasi dadzą jedzonko, buteleczki, jak trzeba będzie, zabawki, kuwetki, kocyk się znajdzie… ale musielibyście dać dużo czasu od siebie i dużo uczuć przelać, żeby kociamberki wyrosły zdrowe i wesołe, i mogły domów szukać. Te ze zdjęć już mają miejscówkę, ale zawsze warto być przygotowanym na kolejne….
Także ten. To tyle, co miałam do napisania w tym temacie. Znaczy to temat niemały, bo i „problem” co roku ogromny… Co roku stoją klatki gdzie się tylko da, co roku płaczą te maluchy wszystkie, bo nie sposób im zapewnić tyle wspólnego czasu, ile by chciały i potrzebowały… A potem, nocami, te podstępne katary wychodzą z zakamarków i atakują, bo przecież żadne szczepionki jeszcze nie działają… ech…
Teraz druga rzecz, znacznie krótsza, ale nie mniej ŁAŁ, chociaż w tę drugą stronę. Otóż… ostatnio pisałam o rozpoczęciu sezonu i nie wiedziałam wtedy jeszcze, czy już ruszył nasz prywatny basen, czy nie. Dziś już mogę napisać, żeeeee ZACZĘŁO SIĘ BASENOWANIE!
Jedną z najbardziej zachwyconych jest Nerfka:
Mało tego, Nerfka wykorzystuje basen na wszystkie możliwe sposoby! Czyż smaczki nie smakują tysiąckroć smaczniej, kiedy zadek się moczy?!
Psiekstrafantastycznie nasi to wymyślili z tą wybiegową, wodną atrakcją! Dumni jesteśmy, że tacy są sprytni!
Pierwszy temat mi całkiem czas zabrał, ale czy trzeba do drugiego dodawać coś więcej…?
…nie sądzę…
Do przeczytania następnym razem!