No i ani się obejrzeliśmy, jak wszystko się zazieleniło.

No i ani się obejrzeliśmy, jak wszystko się zazieleniło. Na spacerze, w lesie, albo na wybiegu, na łączce, widać to szczególnie dobrze! Aż się chce biegać! Jak kto może, oczywiście, bo mi już łapy nie pozwalają… A jak ślicznie musi być gdzieś na wsi, gdzie tej zieleni jeszcze więcej.

Tomik mógł to oglądać na co dzień, ale nie wykorzystał szansy.

Poszedł niedawno do nowego domu, na wieś właśnie. A parę dni temu wrócił. To terier, więc nic dziwnego, że… Tego swojego nowego bezogoniastego od razu polubił, bez zastrzeżeń. Trzy lata siedział w schronisku, wszyscy myśleli, że już nigdy stąd nie odejdzie, ale udało mu się. Radość była!

            Zgodnie z ustaleniami, nowy bezogoniasty przez pierwszy dzień trzymał go w domu. Tomik poznał się lepiej z gospodarzami, przypadli sobie do gustu. A na drugi dzień wypuścili psiaka na podwórze. Tam, w zagrodzie, łaziły sobie kury i kaczki. Tomik zobaczył ptactwo i oszalał. Zaczął się rzucać na siatkę, podkopy robić, szczekać wniebogłosy! A te pierzaste rozwrzeszczały się jeszcze głośniej, zaczęły latać po zagrodzie, próbowały wiać i niektóre z nich, na własne nieszczęście, wyleciały za ogrodzenie. A tam Tomik już na nie czekał.

            Gospodarz wybiegł i zaczął wołać Tomika, łapać go, odganiać. A Tomik darł się na ptaki, łapał je i zaganiał… Zanim go wreszcie bezogoniasty odciągnął, parę ptaków leżało bez ducha…

            No cóż, Tomik to terier, pies myśliwski. Nie jego wina, polowanie ma we krwi… Bezogoniasty też to rozumiał, więc nie miał do psa pretensji. Ale zatrzymać go nie chciał.

            … I Tomik znowu siedzi w swoim kojcu w schronisku.

            Nie udało się też Pongo. Kundelek nieduży, jak widać.

Miał na wsi pilnować gospodarstwa, a właściwie ogrodu. Dużego. No to pilnował, zwłaszcza, gdy widział gospodarzy. Ale gdy był sam, tracił zainteresowanie robotą. Skakał przez płot i szwendał się po wsi i okolicznych polach. I po dwóch dniach wracał. I na jakiś czas był spokój. A potem znów wycieczka. Gospodarz latał za nim po wsi, a ludzie się śmiali.

            Bezogoniasty wytrzymał tak dwa miesiące, a potem wziął Pongo na łańcuch. I zaczął myśleć, że lepiej będzie, jeśli odda psa i weźmie innego. Zresztą, może sumienie go trochę gryzło, bo podpisał umowę. No właśnie… Jak bezogoniasty bierze psa na wieś, to zgadza się na warunek, że pies nie będzie trzymany na łańcuchu. Może być w domu, może latać swobodnie na podwórzu, albo siedzieć w kojcu. Ale żadnego łańcucha!

            I Pongo wrócił do schroniska.

            Może więcej szczęścia będzie miało to stworzenie, które nazywa się pekińczyk.

 Właściwie to już je miał. Złamał sobie łapę, jakaś bezogoniasta go znalazła i zawiadomiła schronisko. Sam nie wiadomo, jak by sobie poradził, niezaradne to takie, domowe, a tu szeroki świat i złamana łapa! Zaraz trafił do zjaw, które nastawiły mu kość, opatrzyły, potrzymały trzy dni i odesłały do nas. Rzadko trafia tu pies tej rasy, więc poszłam go odwiedzić, poszczekać trochę, dowiedzieć się czegoś. Ale on tylko narzekał, że go boli i że za dużo tu psów!… Machnęłam łapą. Poczekam. Posiedzi trochę, wydobrzeje, przyzwyczai się, wtedy z nim pogadam.

            Nie zdążyłam. Ledwie dwa dni spędził w naszym szpitaliku i poszedł do domu zastępczego na kwarantannę, do czasu zagojenia się łapy. Zabrała go taka para miłych bezogoniastych. Będzie miał komfortowe warunki, na pewno lepsze, niż u nas. No i dobrze.

            Tak sobie myślę, że on już tam zostanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *