W TYMCZASOWYCH DOMACH

Domy zastępcze (albo tymczasowe) to takie miejsca, do których trafiają zwierzaki ze schroniska, te najbardziej potrzebujące pomocy, te, które w schronisku mogłyby nie przetrwać. Na pewien czas trafiają…

Póki nie znajdą dla siebie prawdziwych domów.

Albo póki nie wrócą do schroniska.

Ale zdarza się, że taki dom tymczasowy staje się w końcu tym prawdziwym domem.

Różnie bywa…

Była sobie skarpa. Taka zwyczajna, ziemna, porośnięta trawą. A pod tą skarpą ciągnęły się rury, takie grubaśne, w których płynie zwykle ciepła woda. I albo wstrząsy – bo skarpa ciągnęła się wzdłuż ruchliwej drogi wylotowej z miasta – albo deszcze, albo wreszcie brakoróbstwo spowodowało, że część skarpy się troszkę zapadła i zrobiła się dziura. Taka jamka. I w tej jamce zamieszkał sierściuch, młodziutka, niewielka, bezdomna kotka. W pobliżu jest sporo firm, magazynów, więc kręci się zawsze sporo bezogoniastych. Widzieli kotkę, więc ktoś jej podrzucił coś do żarcia, ktoś postawił spodek z wodą – i żyła sobie. Jedna z naszych bezogoniastych też ją dostrzegła i zaczęła dokarmiać codziennie, kiedy wychodziła wieczorem ze swoimi psami na spacer.

Aż pewnego dnia coś się zepsuło. Albo zestarzało. Albo ktoś musiał zarobić trochę tego, co nie śmierdzi. I przyszli bezogoniaści z maszynami, i rozkopali kawał jezdni, i tę skarpę też. I zniszczyli sierściuchowi mieszkanie. No to siedziało biedactwo wieczorem przy wykopie i zastanawiało się, co z sobą zrobić. Nasza bezogoniasta szła akurat na codzienny spacer i widząc, co się stało, odprowadziła swoje psy do domu i wróciła po kotkę. Ta nie próbowała wiać, bo w ogóle to do bezogoniastych ciągnie jak opiłki do magnesu.

Bezogoniasta wzięła ją do siebie, do domu; do schroniska nie zaniosła, bo sierściuch jest mały i słaby. Za to śliczny i może być ozdobą niejednego mieszkania. Bo tu, gdzie jest teraz, zostać nie może. Tu już mieszkają trzy psy i cztery koty. I starzy lokatorzy stwierdzili jednogłośnie: dodatkowe cztery łapy w domu powodują zbyt duże zagęszczenie. Jedno zwierzę depcze drugiemu po odciskach. I miski już się nie mieszczą na podłodze. Więc apelują do bezogoniastych, którzy odczuwają potrzebę sierściucha w domu – zabierajcie tę małą! Jest już odrobaczona, odpchlona i wysterylizowana też! Poza tym jest maleńka, czarna z  brązowo-beżowymi plamkami nieregularnie rozrzuconymi na sierści. I ślepka ma otoczone jasną obwódką…

Nasza bezogoniasta nazwała ją Elektra. Starzy domownicy zazdrościli jej początkowo, że dostała takie szlachetne, greckie imię. Ale potem im minęło, bo dowiedzieli się, że ono nie z mitologii pochodzi, ale od miejsca znalezienia sierściucha, to znaczy od pobliskiej elektrociepłowni.

W tymczasowym domu znalazł się też Misiek III.

Śliczne, wielkie psisko, które nigdy tak naprawdę własnego domu nie miało. Długo żył na klatce schodowej w niedalekim mieście. Jakaś litościwa dusza położyła mu tam kawałek koca, dawała jeść, ale do mieszkania nie zaprosiła. Misiek latami mieszkał więc w korytarzu razem ze swoim kumplem. Byli nierozłączni. Ale pozmieniało się. Lokatorom tego domu psy zaczęły przeszkadzać. Bo pachną nie tak… I straż miejska wzięła oba psy, i odwiozła do schroniska.

Stąd kolega Miśka szybko poszedł na swoje śmieci, a Misiek został sam. I żył sobie w kojcu z coraz to innymi psami. Szczególnie z Maleństwem się zaprzyjaźnił. Wszyscy go tu lubili, i zwierzęta, i bezogoniaści, bo był przytulny, misiowaty i dobroduszny jak rzadko. Tylko do domu nikt go wziąć nie chciał.

No to powoli tracił nadzieję i robił się coraz bardziej osowiały. I podupadł na zdrowiu. Okazało się, że ma chore serce. Bezogoniaści zaczęli go leczyć. Ale niewiele to pomagało. Zrobiono mu dokładne badania, takie od A do Z. I wtedy wyszło, że ma w dodatku białaczkę. A to prawie wyrok… Będzie brać chemię, siedem razy, raz na tydzień…

Inna nasza bezogoniasta postanowiła go wziąć na dom tymczasowy. Pojechał. Trafił do domu, gdzie już były dwa inne psy, mniejsze. A na podwórzu mieszkały jeszcze trzy. No więc tłok. Ale Misiek w nowych warunkach odżył. Dogadał się z tamtymi psami, z bezogoniastymi również. Przypomniał sobie, że był kiedyś wesołym zwierzakiem. Znów zaczął szczekać. W mieszkaniu prawie natychmiast poczuł się jak u siebie. Zawłaszczył kanapę i trzeba było trochę zachodu, żeby mu wytłumaczyć, że to jednak nie jego miejsce. No to szuka tego swojego: raz pośpi w jednym pokoju, raz w innym, czasem, bo gorąco, zlegnie na dywaniku na ganku… A najlepiej się czuje wieczorem w pokoju, gdzie stoi telewizor i zasiada cała rodzina bezogoniastych. Uwala się wtedy na podłodze, pod oknem i drzemie na jedno oko. A drugim zerka, do kogo by tu się przysunąć po należną porcję głasków.

Inna nasza bezogoniasta ze schroniska przyszła go odwiedzić. Przywitał się, a jakże, bo w schronisku lubił ją. Ale odprowadzić do bramy już nie chciał. Może obawiał się, że go zabierze z tego nowego-tymczasowego domu?

Pierwszy zabieg chemii zniósł doskonale, nie miał biegunki, nie wymiotował. Jakby te wszystkie paskudztwa, którymi go zjawy nafaszerowały, spłynęły po nim.

Może mu się uda…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *