Jeden temat, a jakby dwa, czyli co z tym październikiem?

Zastanawiałam się, czy napisać o psach, które przyjechały w tym miesiącu, co teraz mamy, ale lata wcześniej, czy może o tych, którym jakoś nie po drodze jest z szansami na dom. …i właściwie jak sprawdziłam, kogo w tym październiku znajdę to wyszło, że tak jakby właściwie będzie dwa w jednym…

Kili przyjechał do nas dawno temu, lat temu wyjdzie już sześć.

Prócz szczególnego wyglądu, bo przecież ze świeczuszką szukać innych takich szarych w czarne łaty, ma też szczególny charakter i mimo ogromnej pracy i przekonywania, że wypadałoby się już zmienić, to Kili konsekwentnie woli straszyć niż się przymilać… Pewnie, że są psiolontariusze, którzy mogą z nim zrobić więcej niż inni, i do których nawet się przytuli czasem! Są jednak też tacy, którzy nigdy z nim nie wyjdą nawet na spacer, bo jak Kili wyczuje, że ktoś nie ma przekonania, to sam ułatwiać nie będzie, tylko podwinie fafle i tyle z tego będzie… Ktoś zapyta, czy w takim razie warto go poznać – oczywiście, że tak! Jeśli masz tyle siły i przekonania, jeśli wiesz, że możesz uratować takiego zwierzaka przed kratami, jeśli to właśnie Tobie miałby zaufać i z Tobą iść przez życie, to zawsze WARTO.

Raptem kilkanaście dni po Kilim, w tym samym miesiącu tego samego roku, przyjechał do nas Riczi.

Właściwie to dlaczego wciąż mieszka w schronisku? Intelipsiętny do granic, w końcu jest owczarkiem, mądry, lubi się uczyć, a potem pokazywać, co potrafi, co jest nie tak? A może to, że nie jest zbyt wylewny na początku? Może to, że niektórzy się go obawiają, bo taki duży i ani ogonem nie merdnie przy pierwszym poznaniu? Może to, że wrócił z adopcji…? Ach, ale to nie jego wina! Wszyscy wiedzą, że Riczi nie lubi dwunożniątek. Nie lubi i koniec, może mu kiedyś coś zrobiły? I ten, co go adoptował, też o tym wiedział doskonale, a mimo wszystko pozwolił, żeby jakieś znajome takie ledwo odrosłe od ziemi podeszły do psa i klops… Zęby w ruch poszły. Innych psów też Riczi raczej nie lubi, czaasaaaaami z jakąś psiolaską może się zapoznać, ale żeby tam zaraz miał zamieszkać, to nie. Takie to „wielkie” wady ma. I znów może pojawić się pytanie – warto? Jak kto odpowiedzialny, to da radę! Trzeba tylko dać się poznać, pozwolić zaufać, namordnik stosować, kiedy trzeba, no i w domu nie mogą mieszkać niedorośli, ale czy to mało takich domów jest…? A szczęście warto dać zawsze…

Ast przyjechał rok po chłopakach.

Nasze go przywiozły i do tej pory nie wiedzą, jak… Historia Asta jest taka, że jego dwunożni go zostawili w kojcu i wyjechali w siną dal, a wszyscy na około bali się do niego wejść. Jedzenie sypali przez kratki, sprzątali wsuwając miotełkę, ale wiedzieli, że nie takie życie powinien mieć zwierzak! Nasze przyjechały, spisały, co trzeba, wpakowały Asta do jeździdła, dojechały do schroniska, wypakowały, zamknęły w kojcu iiii… wkrótce okazało się, że to niezłe ziółko. Wtedy chyba był wzięty z zaskoczenia, dużo szczęścia mieli wszyscy.

Z Astem to sprawa była o tyle trudna, że jak ktoś go zaczynał głaskać przez kraty (dawał się, a jak!), to w końcu rozbawiony zaczynał podgryzać, tylko w jego przypadku to mogło kończyć się boleśnie. Jak ktoś wchodził do jego kojca i nie był wystarczająco przygotowany, to cóż, też mogło się to skończyć nieciekawie… Ast był pozornie uśmiechnięty, pozornie miły, ale jak przychodziło co do czego to nagle PSTRYK i kończyło się śmieszkowanie. I jeśli myślicie, że on sam tak, to ja z błędu wyprowadzę – nie wierzę, że jego dwunożni nie maczali w tym palców. Nikt nie mówi, że celowo go tak zepsuli, ale dam sobie girę uciąć, że było widać po nim, że chce rządzić i dominować, tylko pewnie jak był mały to było to takie słodkie, że nikt nie pomyślał nawet, żeby to korygować. Potem pies rósł, nabierał siły, zabawa przeradzała się w coraz większe warkolenie, może i przyłożyli mu raz czy dwa, więc Ast już całkiem nie wiedział, czego się po nich spodziewać i tak to się wszystko porobiło… Potem zamknęli go w kojcu i uciekli przed problemem, tak przecież robią dorośli dwunożni, prawda?

Jaki Ast jest dziś, po tylu latach w schronisku i po porządnej i milionogodzinnej pracy?

Uśmiechnięty, z oceanem energii, którą musi z siebie wylać jak najczęściej, uwielbiający drapanie, głaski i w ogóle wszelki kontakt, byle był przedzielony kolejnym bieganiem i szaleństwami. Dostaje leczące kulki, żeby się wyluzował i razem ze wszystkim, co jeszcze mu nasi zapewniają, całkiem nieźle to działa, AALEEE wciąż trzeba pamiętać, że Ast jest Astem. Lubi ludzi i zabawę z nimi, ale jak się rozbryka, to czasami nie umie przestać. Lubi psy i zabawę z nimi, ale z nimi też nie zna umiaru, więc jak się ten drugi zwierz zdenerwuje i warknie, to Ast może stwierdzić, że on umie głośniej… Zawsze musi być ktoś, kto będzie tego wszystkiego pilnował i kto będzie wciąż wyznaczał te niewidzialne, ale zrozumiałe granice. Jaka jest odpowiedź, czy warto go adoptować? Taka sama – warto, jeśli tylko jest się silnym wewnętrznie i zewnętrznie dwunożnym, kto miał już takie zwierzaki i doskonale wie, z czym to się wiąże i od razu uprzedzę, że tu żadne chojrakowanie w grę nie może wejść. Odpowiedzialność po tysiąckroć, a przed tym jeszcze długie godziny spędzone w schronisku na zapoznawaniu się i nauce wspólnego życia.

I chociaż w październiku przyszła jeszcze Hexa, Kratus, Rokers, Mysterio i Taner, to akurat dziś ich odpuszczę, bo ani ja całej nocy nie mam na pisanie, ani Wy całego dnia….  Ach, no i są też te, które w tym roku już przyjechały w tym miesiącu, ale o nich też kiedy indziej, one może zaraz wyfruną, a te starsze to już chyba zapomniane się robią.

W październiku przyszły, może w październiku wyjdą…? Jakie są szanse? U niektórych większe, u niektórych został prawie po nich już tylko kurz, ale nasi tego nikomu nie powiedzą, tylko będą wierzyć razem z nimi i razem z nimi wypatrywać dwunożnego, który będzie gotowy dać szansę. Być może się nie uda, być może to nie będzie po drodze, ale być może wykorzysta się szansę jedną na milion…

…spróbujesz…?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *