Co by nie szczekać, w biurze jest mi czasem za gorąco.

Co by nie szczekać, w biurze jest mi czasem za gorąco. Już chciałam wyjść się przewietrzyć, aż tu nagle telefon. Nasza bezogoniasta odebrała, posłuchała, spytała: „A żyje chociaż?…” – znów posłuchała i zawołała: „Zaraz tam będę!”. Odłożyła telefon, a ja pomyślałam: „To i ja będę!” – i wtarabaniłam się bezogoniastej do samochodu. Nie protestowała.

Zajechaliśmy pod domek jednorodzinny, a tam, w ogrodzie, siedziało w kąciku coś, co dopiero po chwili rozpoznałam, jako kota perskiego. Sierść cała w kołtunach, tylko na grzbiecie trochę włosów sterczało mu sztorcem. Jednego oka nie widać, całe zapuchnięte, łapa w drzazgi połamana, mostek w piersiach pęknięty. Chudy – przeraźliwie! I ledwo duszy…

Nasza bezogoniasta wzięła go na ręce i ta biedota zaraz zaczęła mruczeć, ledwo ledwo, ale jednak… bezogoniasta poniosła ją do samochodu, a ja szłam z tyłu. Położyła persa na siedzeniu i włączyła ogrzewanie, a sierściuch wyciągnął pyszczek ku temu ciepłemu strumieniowi i rozmruczał się jeszcze bardziej.

Siedziałam na tylnym siedzeniu i zastanawiałam się: zdechnie, czy wytrzyma dojazd do zjaw?

Wytrzymał. No i został w gabinecie, a my wróciliśmy do schroniska.

Poczłapałam do kociarni, bo tam od wczoraj siedzi inna kotka, z małymi. Nowa, przestraszona i o siebie i o te małe… No to trzeba odwiedzić, ducha dodać. Przez drzwi, bo psa tam nie wpuszczą. Posiedzę, pomruczę…Tłoku w kociarni ostatnio nie ma, ale różnie bywało. 

A wracając do tej kotki. Przywlokła się do jednej firmy w mieście, tuż przed samym porodem. Jeden pracowników uprosił szefa, żeby została, póki nie urodzi, bo na mrozie małe nie wytrzymają. Zgodził się, ale parę dni po przyjściu małych na świat kazał kategorycznie wyprosić zwierzęta z firmy. No więc tamten pracownik odwiózł je do nas. Ona czarno-biała i cztery kocięta tak samo umaszczone. Śliczne, więc pewnie niedługo tu posiedzą.

  

No to położyłam się pod drzwiami, powęszyłam, posłuchałam… Mleko poczułam, pewnie karmi… I takie delikatne skrobanie pazurków o kafelki… Gęba mi się rozjechała, bo przypomniałam sobie, co się działo, jak jeszcze nie było tych kafelków na podłodze. Zanim nastali nasi obecni bezogoniaści, był tam po prostu beton. A w rogu wykuta była dziura prowadząca do takiego wąskiego kanału, którym przebiegały różne takie rury. Dziura przykryta była niedbale deskami i sierściuchy szybko się zorientowały, że jak się trochę uniesie deskę z brzegu, to można się do tej dziury i kanału dostać. I dwa sobie w tym kanale zamieszkały. Inne też właziły. Odkryły, że kanałem można dostać się do kotłowni, a tam często nie zamykano drzwi, więc droga do wolności stała otworem. I kilka sierściuchów zwiało…

Bezogoniastym, którzy wtedy rządzili schroniskiem, jakoś to chyba nie przeszkadzało. Ale potem nastali ci nasi obecni. Nie mogli się kotów doliczyć, więc zaczęli sprawdzać, co i jak… Tak jakoś wyszło, że gdy jedna bezogoniasta przyniosła sierściuchom żarcie, to jeden z nich wyłaził właśnie z kanału. No i wpadł! Zaraz się zrobił rwetes, całe dochodzenie, odkryto drugą dziurę w kotłowni, zwierzaki z kanału wypłoszono, deski wyrównano i przyciśnięto metalową sztabą. A gdy tylko przyszła wiosna, bezogoniaści wzięli się za remont kociarni. Dziurę zabetonowali, a cała podłogę pokryli kafelkami. I ucieczki się skończyły.

No, może nie całkiem, bo sierściuchy to sprytne bestie. Tylko czekają na okazję, by dać drapaka. Parę miesięcy temu trafiła do nas z działek parka dzikusów: samiec i samiczka. Czyhały i doczyhały się. Bezogoniasta, która je karmiła, weszła po paru dniach z miskami w obu rękach. Zanim nogą zatrzasnęła drzwi oba koty były już na zewnątrz. I noga! Spróbuj złapać młodego, dzikiego kota na otwartej przestrzeni! Zwiały za płot! Ale niedaleko. Kręciły się dokoła schroniska. Po jakimś czasie, gdy głód przycisnął, wlazły z powrotem na nasz teren. Znalazły sobie miejsce między starymi budami i stertami desek pod płotem, z tyłu i tam siedziały. Bezogoniaści nosili im tam jedzenie. Za każdym razem bliżej kociej woliery, bo ona już wtedy była zbudowana. Ze dwa tygodnie trwało, zanim udało się sierściuchy zwabić do środka. A jak już weszły, to zostały. I na dobre im wyszło. Dziś oba mają już swoje własne domy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *