Jeszcze raz wrócę do minionych Świąt.

Jeszcze raz wrócę do minionych Świąt. Już po raz ostatni. Bo sami wiecie: święta to czas, kiedy bezogoniaści siedzą, jedzą, w telewizory się patrzą, dom, rodzinne stado, prezenty, ślicznie, miło i wesoło. Niby nic szczególnego się nie dzieje.

U nas też. Czasami…

Nasza główna bezogoniasta zrobiła nam niespodziankę. Upiekła w domu ciasto. Specjalnie dla nas! Nie takie bezogoniaste, ale psie – z najpyszniejszej wątróbki! I przywiozła. Każdemu chociaż po kawałku. Chodziła od kojca do kojca i częstowała. Z ręki do paszczy!… Nieeebo w pysku! Tylko Dina, Rexus i Raven nie dostały, bo to takie psy, które boją się jeszcze podejść do bezogoniastych: siedzą w budzie i nawet nosa nie pokażą. Albo latają jak głupie i szczekają, ale do ogrodzenia nie podchodzą – z tego strachu. A jak tak na nie popatrzeć, to wcale nie wyglądają na strachliwe!

No cóż, trzeba jeszcze trochę czasu, żeby się oswoiły i na nowo zaufały bezogoniastym…

Ja swój kawałek dostałam na samym początku, ale lazłam za bezogoniastą, licząc, że może mi jeszcze coś skapnie. Ale gdzie tam! „Majka, ani kawałka więcej! Ty popatrz, jak wyglądasz! Ledwo się toczysz! Prosiak nie suczka!”…

No to nie! Obejdzie się!

I nagle patrzę – idzie Elmo! Kapitalny pies, chociaż mieszanka niemożliwa: trochę amstaf, trochę buldog i trochę dog. On też był strachliwy – wystarczyło rękę podnieść, smyczą machnąć albo w ogóle wykonać jakiś gwałtowniejszy ruch w jego stronę i zaraz brał ogon pod siebie. Musiał mieć wcześniej nielekkie życie…. Ale poza tym był wesoły, garnął się do bezogoniastych, był duży, silny, nieźle odpasiony. Był – póki mieszkał w schronisku.

A potem poszedł do młodych bezogoniastych, którym się spodobał – ze wzajemnością. Ślicznie to wszystko wyglądało aż do świąt. Czyli mniej więcej przez miesiąc.

Jak go zobaczyłam wchodzącego do schroniska z tym swoim bezogoniastym, to mi szczęka opadła. Osowiały jakiś taki, schudł, że aż żebra było mu widać i ledwo machnął ogonem na powitanie…

Bezogoniaści postanowili go zwrócić do schroniska. Dlaczego? Bo wczoraj bezogoniasta odkurzała, a on przestraszył się warkotu odkurzacza. I zaczął wariować. Na firanki się rzucał, obraz z ekranu telewizora chciał zdrapać, takie rzeczy… No to niech wraca, skąd przyszedł.

Aż mi dech zaparło, a już się chciałam rozszczekać z wściekłości. Oddawać psa, bo się przestraszył nieznanej rzeczy? I zaraz potem pomyślałam: Gdzie ten Elmo trafił, skoro dopiero po miesiącu pobytu u bezogoniastych pierwszy raz usłyszał odkurzacz?!

Nasza bezogoniasta była spokojniejsza. Tłumaczyła tamtemu bezogoniastemu, że nie wolno psa karać za to, że czegoś nie zna! Że trzeba mu dać szansę, że są treserzy… Ostatecznie wiedzieli, biorąc psa, że czasem się boi, że nie jest psem łatwym. I za takiego psa wzięli odpowiedzialność.

Na to ten bezogoniasty, że niedługo wyjeżdża, że żona nie będzie miała czasu zajmować się Elmem… Stara śpiewka!

I jak z takim gadać? Nasza bezogoniasta przekonywała, że należy dać jeszcze szansę psu, a w ostateczności bezogoniaści powinni zacząć sami szukać mu nowego domu, w czym schronisko pomoże. Ale Elmo do kojca nie wróci. I dodała, że powinien iść z psem do weterynarza,. Bo Elmo niedobrze wygląda.

Bezogoniasty głową pokiwał bez przekonania, zabrał Elma i poszli. Do swojego miłego, ciepłego mieszkanka gdzieś w mieście… Wesołych Świąt!

I już widzę, że będzie gdzie jechać na kontrolną wizytę podopcyjną zaraz po Nowym Roku.

Godzina może minęła i tak się jakoś wtedy porobiło, że wszyscy bezogoniaści, którzy dyżurowali w Święta, poznikali z podwórza – ktoś w pralni siedział, ktoś do biura wszedł, ktoś do szpitalika… I wtedy pojawił się na podwórzu Ibisz, trochę ogar, trochę posokowiec – milutki roczniak.

Spory psiak, żywy bardzo – wiadomo, młodość! – ale schronisko niezbyt mu służy. Gdy tu trafił latem, nie mógł się oswoić: schudł, osowiał, nawet trochę chorować zaczął, ale po jakimś czasie mu minęło.

Ma dwie nigdy nie zaspokojone tęsknoty. Pierwsza to kontakt z bezogoniastymi – wiecznie może się z nimi kręcić, bawić, zagadywać, więc cieszy się, gdy tylko ktoś zwróci na niego uwagę. A druga to potrzeba ruchu: najchętniej wyrwałby się stąd i pogonił w siną dal. No więc pierwsze, co zrobił, gdy do nas trafił, to wyskoczył z kojca szczeliną między ogrodzeniem pomieszczenia a dachem. Bezogoniaści zaraz go złapali i dali do wyższego kojca. Aż łbem kręciłam w podziwie, bo to był naprawdę wysoki kojec: gdybym stanęła przy jego ścianie na tylnych łapach, a na mnie weszła jakaś druga Majka, a jej na ramionach stanęła trzecia – to i tak ta ostatnia nie sięgnęłaby szczytu ściany. A on hyc! – przeskoczył. Akurat w święta!

No i latał po podwórzu. A właśnie furtka na wybieg była otwarta, a tam to zupełnie łatwo przez płot przeskoczyć, bo niski. Z tego powodu Ibisz po wybiegu zwykle nie lata, zawsze jest brany na spacery poza schronisko.

Jak zauważy furtkę, to zwieje, pomyślałam. I szczekam do niego, żeby podszedł, bo mam mu coś do powiedzenia. Niezbyt mnie słuchał, ale inne psy też się rozszczekały. Hałas się zrobił i właśnie wtedy z pralni wyszły dwie bezogoniaste. Wiozły na wózku mokre koce, żeby je wysuszyć. Zauważyły Ibisza…

A w nim te dwie tęsknoty zaczęły walczyć: wiać, czy do bezogoniastych podbiec? I ta druga tęsknota zwyciężyła. Podskoczył do bezogoniastych. Jedna zaczęła się z nim bawić, a druga szybko poszła po smycz i przypięła ją Ibiszowi.

Pochodzili potem razem po schronisku, a bezogoniaste zdecydowały wreszcie, że trzeba wsadzić Ibisza do jeszcze innego kojca, którego ściany sięgają aż po dach. W pierwszej wiacie. No i była przeprowadzka, bo trzeba tam było zanieść również Ibiszową budę, miski, kocyki.

Stamtąd chyba już nie wyskoczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *