Opowiastki różne, kwadratowe i podłużne, ohohoho!

Jestem psiolaską, wodą, ogniem, burzą psierłą na dnie…

Nie zawsze mi się opowiastki składają w jeden temat i tak było tej nocy, a żebyście nie dostali posta długości jednego wzdechu, to postanowiłam, że połączę kilka i wyjdzie sensowniej z długością. Taka jestem sprytna, doceńcie!

Na początek będzie o tym, że wcale widzenie świata nie jest połączone z mądrością. Znaczy ja o tym wiem od dawna, ale coś mi ciężko przekonać dwunożnych, że to, że ślipia nie działają, to wcale nie znaczy, że jacyś gorsi jesteśmy, czy coś. Nie widzi kilkoro z nas, ale mądrzy jesteśmy WSZYSCY, bez wyjątku najmniejszego. ….niektórzy na swój sposób bardziej…. ale jednak!

To jest Maksymilian.

Jego osobisty dwunożny zaprowadził go do psiowetów, żeby go zasnęli na zawsze… Jakiś chory był bardzo i cierpiał? A skąd! Ot, po prostu stary i już niewidzący, więc po co komu taki pies? Obrożę miał taką solidną, może łańcuchową… Może nie widział, czy ma szczekać, a nie raz i nie dwa słyszałam, że jak pies nie szczeka na podwórku, to nie ma z niego żadnego pożytku. Psioweci się Maksa nie zgodzili (i dobrze bardzo!) wysłać na tamten świat, zadzwonili do naszych, nasi pojechali i przywieźli chudego, zagubionego zwierzaka… Już taki chudy nie jest, ale nadal nie umie tak po prostu się wepchać komuś pod pachę, jeśli go nie zna. Nieśmiały jest, ale dziwić się chyba nie ma co… Musi kogoś poznać, wtedy staje się odważniejszy, przymilniejszy i tak dalej. Za to, jak już wspomniałam wyżej, brak wzroku wcale mu nie przeszkadza w byciu mądrym! Na przykład Maksymilian się komend uczy i idzie mu całkiem dobrze, o:

HA! I co?? Taki mądry jest! Pamiętajcie, że oczami się nie myśli… A Maks i głowę ma sprawną, i serce pojemne…


O Chudinim nikt by nie powiedział, że z pewnością mądry nie jest, bo raz – widzi, a dwa – jest dobermanem. Trafił do nas obrzydliwie zachudzony i wynędzniały, i trochę zajęło, żeby go doprowadzić do porządku, ale niestety „zepsucie” zostało… Ja wiem, słyszałam, że ta psy tej rasy potrafią być przecudowne, ale wiem też, że jak się je zepsuje, to potem im się to tak bardzo zakorzeni, że wyplenić ciężko bardzo. Terytorium bronią, wolą mieć jednego dwunożnego kumpla, bo więcej to średnio, i takie tam… Tak jest też z Chudym. Owszem, na spacer można zabrać, smyczkę można zapiąć, ale to wszystko też, jak ktoś umie i wie, co i jak robić, żeby pod zęby nie podpaść. Łatwo nie jest, ale nasi by nie byli naszymi, gdyby się nie starali jakoś do niego dotrzeć!

W jednym Chudy jest idealny. W komendach. Umie, wykonuje bez szemrania, jakby to był sens jego dobermaniego życia.

Widzicie to skupienie? On w ogóle najlepiej, jakby miał ciągle komendy wydawane (łącznie z „odpoczywaj” i po prostu się im poddawał, żeby nie myślał sam, bo wtedy się stresować zaczyna i jakieś niemądrości mu się w głowie pojawiają…. Pies psiękny, ta gracja, ten wdzięk, te ślipia mądre…. Tylko cóż z tego, kiedy podejście do świata mu zepsuli kiedyś…


Jeszcze o Mruczusiu będzie, bo widziałam, że ktoś miał kilka pytań do filmu i co prawda nasi odpowiedzieli już tam, na fejsie, ale ja od siebie też dorzucę, bo mogę.

Mruczuś to taki sierściuch, który bardzo się martwi, że spędzi w klatce resztę życia. Jak któryś kolega mu rzucił, że z takim wielkiem dwucyfrowym to właściwie może nigdy domu nie znaleźć, to minę zrobił nietęgą…

Każdy z sierściuchów wolałby mieszkać w domu, czy chociażby w mieszkaniu, mieć więcej miejsca, mieć fotele, parapety do wskakiwania, okna do wyglądania, mooożeee naaawet balkon do wychodzenia albo ogród! Te schroniskowe, póki co, tylko marzą i o ile niektóre mają do dyspozycji kociarnię wielką, o tyle większość jednak żyje w klatkach i na przykład Mruczuś tak pokazuje, że wolałby wyjść:

 

Ktoś zapytał (może Wam też się nasunie), dlaczego siedzi w tej klatusi i czy ma możliwość wyjścia. Odpowiem, bo co prawda psem jestem, ale jako wrrredaktorka najbardziej poczytnego psiego bloga (nie wiem, czy tak jest, ale sobie ciutkę posłodzę) też na to odpowiem, bo nasi to zwykle zwięźle i rzeczowo odpowiadają, a ja mogę tak wiecie, solidniej.

Otóż.

Wszystkie sierściuchy, jakie trafiają do naszego schroniska, muszą wylądować w osobnych klatkach. Znaczy jak przychodzą razem kocie pacholęta czy w ogóle jakimś cudem starsze też razem w niedoli były, to mogą trafić do jednej, jeśli akurat jest taka większa. Przez jakiś czas nasi się na nie patrzą niezwykle podejrzliwie i to trwa jakieś dwa tygodnie. Znaczy minimum dwa. To jest taki czas na wyklucie choróbsk, które mogą na sobie te sierściuchy mieć, a pewnie wiecie (albo i nie, to się zaraz dowiecie), że takie zarazy się czasem czepiają futer, że jak się przeniesie na drugie futro, a potem na trzecie, to taka epidemia się może rozwinąć, że strach! Ostatnio było schronisko zamknięte aż przez to, żeby się uporać z jak najmniejszymi stratami w czterołapach! Część zwierzów od razu przychodzi zasmarkana czy słabowita, więc te to od razu wiadomo, że do leczenia, ale już piszę o tych NIBY zdrowych.

W każdym razie bądź, te dwa tygodnie to jest stan najwyższej ostrożności, więc nasi się ubierają na gumowo i tak dalej, żeby w razie czego nic nie przenieść z klatki do klatki. Potem dalej jest taki stan ostrożny, ale już nasi więcej wiedzą o sierściuchach, czyli – jak jednak chore, to leczą a jak nie mają żadnych objawów poważniejszych, to superancko, można trochę odetchnąć i  sierściuchy poszczepić i przetestowywać. Nieee, nie ze znajomości nazw wąsów, kolejności mycia czy zasadnych przypadków użycia pazurów… Testy są z kolejnych zarazków i tego, czy sierściuchy je noszą już nie tyle na futrach, co pod nimi. Znaczy pod skórą. Znaczy we krwi.

Na tym zdjęciu jest na przykład Krówek i on tych testów nie zdał. Znaczy nie jego wina, to nigdy zresztą nie jest wina sierściucha. Ten łaciaty mruczuś siedzi u nas od maciupkiego sierściuszątka… Tak, w klatce. Tak, prawie całe życie….

Znów kilka słów wyjaśnienia. Na kociarni tej dużej mogą być tylko superpuperhiper zdrowe sierściuchy. Po kwarantannach, testach przeróżnych i tak dalej. Gdyby tam dostał się jakiś czterołap, który ma na sobie chociażby maciupeńkiego pasożytunia, to zaraz nie tylko on, ale i wszystkie inne sierściuchy by go miały i dramat! Dlatego żaden zwierz z chociażby maciupeniunim podejrzeniem choroby czy taki, co nie zdał testów, czy kiedy nie minął odpowiedni czas od szczepień, nie może tam mieszkać.

Uff… dużo tego….. Jak to nasi ogarniają, to nie wiem, pełna podziwu jestem, że wiedzą, gdzie mieszkają katary, gdzie poszczepione, gdzie można wchodzić na gumowo, a gdzie w żadnym wypadku ani pół obcej stopy nie może się pojawić. Bo musicie wiedzieć, że pomieszczeń jest dużo! Trz…pię…ee…. pięć… sześć…? Jakoś tak.

Na litość psioską, przecież ostatnia opowiastka miała być tak krótka!!!

(Ornora tylko tak wygląda, w rzeczywistości jest bardzo miła! …podobno…)

….lecimy dalej.

Czy one tak ciągle w klatkach i nie chodzą sobie? Ech… Nie tyle, co te na głównej kociarni… Nasi do nich wchodzą co najmniej 2-3 razy każdego dnia. Posprzątać, jedzenie dać, czasami leczące kulki, czasami kociowetka przyjdzie, a potem znów jeść, pić, sprzątać… Wtedy są pomiziane, czasami pochodzą więcej, jeśli mogą (bo one zaraz łapy pchają wszędzie, więc żeby nie pacnęły zarazkiem któregoś!). Wolontariusze też przychodzą, ale niestety mniej niż do nas – psów. Jak już przyjdą, to i mizianko, i wyglądanie przez okno, i zabawa, jak który lubi.

Jeśli lubisz sierściuchy i chcesz podarować im trochę czasu, który z pewnością jest cenny, ale dla nich będzie kociliard razy bardziej, to przyjdź do schroniska, zapytaj naszych, czy możesz przychodzić do kociambrów. Zasady są, nie będę ukrywać, bardzo ważne, ale nasi już wszystko wyjaśnią chętnie na pewno! Nawet jeśli akurat nie będzie można wejść do tych klatkowych, to te na głównej kociarni też będą się cieszyć, bo przecież one też nie widują dwunożnych za dużo… A tam to można i książkę sobie poczytać, bo sierściuchy będą drzemać na kolanach albo przeszkadzać siadaniem na kartkach… Aaalboo… wiecie…. zawsze możecie jednego z drugim adoptować….. Przestaną drapać w kraty i miałczeć żałośnie z tęsknoty za wszystkim, czego im brakuje…

Także widzisz – po zapytaniu, dlaczego jest, jak jest (bo wiadomo, że pytać zawsze można), pomyśl, że jeśli już tak być musi, to czy nie możesz pomóc!


Ufffff…………

To były trzy zupełnie niedługie opowiastki……. Zwłaszcza ta ostatnia….. Krótka, zwięzła i wcale się nie zmę… zmę…. ZIEEEEEEW….czyłam….

Idę odespać, a Wy pomyślcie, czy naprawdę ślepaczki to taki dramat, czy to wina psa, że mu w głowie namącili, i czy sierściuchy naprawdę muszą być skazane na samotność w klatce…

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *