Odczarować nieadopcyjność.

Można odczarować nieadopcyjność? Jak się jest dwunożnym – można.

Można dać szansę sierściuchowi, któremu choroba zabrała dwie kulki oczne…

…chociaż gdyby nie to, że ufam naszym wetom, to bym nie uwierzyła, że Boogie ma je usunięte, zaraz się dowiecie, dlaczego.

Ślepaczek trafił do domu, w którym wcześniej mieszkał inny sierściuch, i musicie wiedzieć, że ten też znalazł tam miejsce w stanie mocno potrzebującym, bo połamany był, różne żyjątka mniejsze i większe mu tam się zaczeły w skórze zagnieżdżać, ogólnie był mocno fuj, ale ci dwunożni przyjęli go pod swój dach, wyleczyli i tak u nich mieszkał ładne kilka lat, aż nie przyszedł jego czas. Boogie początkowo miał trafić do tego domu na czas epidemii w schronisku, która zabierała sierściuszkom życia, a ten był wtedy młody, świeżo po operacji, wirusy tylko czekały na okazję…

W domu szybko okazało się, że tygrys bez oczu jednak coś musi, cholipcia, widzieć, bo inaczej jakby byłoby możliwe TO? (już to kiedyś wrzucałam, ale warto jeszcze raz)

Ostatnio nasi się dowiedzieli, że ta „chwila” w domu na tymczasie przedłuży się do końca życia sierściuszka, a właściwie jedyną rzeczą, która zdradza, że to dom i zwierzak wyjątkowszy niż inne jest ta, że niektóre meblowe nogi są owinięte, żeby w szaleństwach Boogie nie zrobił sobie krzywdy.

…..iiii nie, wciąż nie wierzę, że powieki u tego oglądającego świat z zaciekawieniem tygrysa są zamknięte na amen…..

Można marzyć o adopcji zwierzaka, którego nikt nie zechce, można dążyć do tego, żeby kiedyś było to możliwe, można ziścić marzenie podwójnie – i sobie, i… w tym wypadku Oriemu, który trafił do nas z ranką na nosie, a wkrótce też okazało się, że z takim wirusem, który bardzo chętnie inne wirusy wpuszcza – niedoboru odporności, że tak to ujmę naukowo bardziej.

Ten czarny sierściuch spędził w schroniskowej klatce półtora roku. Nie mógł mieszkać na kociarni, żeby nie pozarażać. Przez ten cały czas oglądał cztery bliskie ściany, wpatrywał się w sufit, odgniatał niewielką podłogę, wczepiał łapy w kraty.

…aż pewnego dnia…

Adoptowałam Oriego gdy stałam się gotowa na spełnienie mojego odwiecznego marzenia o przygarnięciu kota, którego nikt nie chce. Wyobrażałam sobie, że zamieszka ze mną schorowany senior, ślepy futrzak albo taki Bobuś bez ogona. Wielu ludzi boi się kalectwa i choroby bo problem, bo kasa, bo dziwnie wygląda. Bo nie chcą patrzeć na cierpienie. Ale to, że czegoś nie widzimy nie znaczy, że to się nie dzieje. Sto razy bardziej wolę, żeby kot chorował w ciepłym, kochającym domu, niż w klateczce, w której miłość i czas kilku osób są dzielone pomiędzy dziesiątki zwierzaków. Poza tym wzięcie zdrowego, młodego kota nie sprawi, że on się nigdy nie rozchoruje czy nie zestarzeje. Każdego to czeka i trzeba się z tym liczyć.

Początkowo nie planowałam wzięcia kota z FIV, bo nie wiedziałam, że są aż takie niechciane. A Ori to już w ogóle miał przerąbane, bo oprócz choroby jest cały czarny, dorosły, ma bliznę na nosie, a całości dopełnia fakt, że zdarza mu się zapolować na człowieka. Ale co z tego? Przy odpowiedniej trosce można dodatniemu kotu zapewnić komfort niemal lub całkiem równy z życiem zdrowego, a jeśli miałby gorsze dni, to można liczyć na wsparcie schroniska i profesjonalną pomoc weterynaryjną w wachlarzu gabinetów. Kolor sierści nie zmienia tego, w jaki sposób kot łasi się, mruczy i kocha.

Wiek? Każdy zwierzak kiedyś dorośnie, a problem polowania rozwiążemy cierpliwą pracą. Zresztą to nie jego wina – albo ktoś go nauczył, że ręce służą do zabawy lub zdobycia uwagi, albo coś go boli czy drażni. Nie kładzie uszu, nie jest agresywny, po prostu zaczepia. Może taki jest jego sposób komunikacji czy rozładowania jakiejś frustracji. Zrobimy badania w poszukiwaniu przyczyny bólowej, a jeśli to problem czysto natury psychicznej, to wyćwiczymy jakieś sposoby na radzenie sobie z tym nawykiem. I będzie dobrze.

Czasem tak sobie na niego patrzę, jak biega w wieczornej szajbie po domu z prędkością 80 km/h i zastanawiam się, jak wytrzymywał w tych malutkich czterech ścianach nie mając możliwości rozładowania pokładów energii. Nie wspominając o tym, że potrafi bawić się nawet dwie godziny z rzędu. Dlatego strasznie się cieszę, że wreszcie ma dom. Że ma mnóstwo super miejsc, w których może sypiać – od poziomu podłogi po sufit.

(Regał z domkiem zbudowany specjalnie dla Orinia)

Że ma gdzie latać jak nienormalny. Że może niuchać zapachy zza okna i kwiczeć na ptaki. Że ma do kogo przyjść na mizianko. Że jest czyimś oczkiem w głowie.

A dlaczego akurat Ori, a nie Lejzerek czy Ciacho? Poczułam, że jego problemy i potrzeby najlepiej pasują do moich możliwości i będzie miał wszystko, czego mu trzeba.

…wzrusz, prawda?

Nie zawsze wiadomo, co się z takiego wirusa rozwinie. Można żyć z nim latami, może coś się stać szybciej. Za-szybciej… Można jednak zawalczyć o normalność, można wciąż czarować i sprawiać, że wszystko inne przestaje się liczyć…

Szila zamieszkała w schronisku na samiuśkim początku wakacji.

Chyba była po wypadku, bo trzeba było usprawniać jej girkę, poza tym błyskawicznie okazało się, że w jej krwi jest zdecydowanie więcej białego niż czerwonego, a to wszystko przez wirusa białaczki. To też oznaczało, że Szila musi mieszkać w klatce, że nie może się widzieć z innymi kotami, że czekamy na cud w postaci dwunożnych, którzy chcieliby ją adoptować…

…aż pewnego dnia…

Myśleliśmy dłuższy czas o adopcji kotka i pewnego razu przeglądając stronę schroniska natrafiliśmy na śliczną kruszynkę. Od razu się w niej zakochałam, a jak zobaczyłam, że ma na imię prawie tak samo jak kotka w moim rodzinnym domu – Shiloh, uznałam, że to musi być przeznaczenie. Byliśmy już zdecydowani na adopcję, kiedy zobaczyliśmy, że Szila ma białaczkę. Zaczęliśmy mieć pewne wątpliwości, czytając o chorobie, pojawiało się ich jeszcze więcej  i tak z głowami pełnymi myśli „czy aby na pewno, czy damy radę, czy będzie jej u nas dobrze i czy my nie będziemy stanowić dla niej jakiegoś zagrożenie?”, postanowiliśmy udać się do schroniska i się wszystkiego dowiedzieć. Myśl, że miałaby zostać w schronisku w jej sytuacji była nie do przyjęcia. Kot, który musi być odizolowany od innych kotów, żyjąc w stresie, który podsycałby tylko jej chorobę, nie mógł dłużej być na to skazany.

Dzień później udaliśmy się do schroniska, gdzie po rozmowie z panią weterynarz, która trwała dłuższą chwilę i pomogła nam zrozumieć z czym mamy do czynienia, podjęliśmy ostateczną decyzję. Zostało nam przygotowanie domu i następnego dnia Szila już była z nami.

Pierwszego dnia pilnowała nas jak oczka w głowie, wystarczyło wstać a ona już była przy nodze i szła za nami krok w krok. Nie można było zamknąć drzwi od łazienki, bo od razu zaczynała miałczeć domagając się wpuszczenia jej do środka. Łasiła się ile tylko mogła. Nawet jak widocznie zmęczona próbowała się położyć, wystarczyło wyciągnąć w jej stronę rękę a ona już była na nogach waląc łebkiem w dłoń i prosząc o pieszczoty.

…i teraz muszę Wam coś od siebie dodać, zanim przejdziemy dalej. Druga część opowieści jest niesprawiedliwa do granic niesprawiedliwości. To nie mogło się zdarzyć, los nie miał najmniejszego prawa, żeby tak zakpić. A jednak.

Po kilku dniach zaczęły nas martwić niektóre rzeczy – miała problem z wejściem na łóżko, zaczęła się izolować i miała dziwnie duży, wzdęty brzuszek. Niestety okazało się, że to FIP. Szila dostała leki, po których było lepiej, przestała się izolować, delikatnie zmalał jej brzuch i nabrała apetytu, czasem nawet domagała się jedzenia pomiałkując z podniecenia w trakcie nakładania. Bardzo dzielnie i cierpliwie znosiła wszystkie wizyty u weterynarza. W domu przyjmowała grzecznie lekarstwa. Czasem było lepiej czasem trochę gorzej.

W ostatnim tygodniu zaczęło się robić coraz ciężej. W zasadzie nic nie jadła, ciągle spała, była osowiała. Znaczną większość czasu spędzała na leżeniu obok nas, robiąc jedynie przerwy na picie i kuwetę. Z ogromnym żalem w sercu musieliśmy podjąć decyzję o eutanazji.

Szila była z nami 5 tygodni, mimo przepełniającego nas smutku, jesteśmy szczęśliwi.

Wiemy, że daliśmy jej wszystko co można było, aby uczynić jej życie lepszym. Bardzo się cieszymy, że mogła być z nami i z całego serca dziękujemy pracownikom schroniska za ogrom pomocy jaką nam ofiarowali.

….o matko suczko, znowu się zryczałam… Przecież Szila wygrała najlepsze, co mogła wygrać. W tym całym białaczkowym nieszczęściu zyskała dom, i to taki, o którym niektóre zwierzaki mogą tylko marzyć. Kiedy jednak pojawiły się siejące spustoszenie wirusowe komplikacje, nikt nie powiedział, że przecież nie tak miało być, że jak to, że owszem, miała mieć wirusa, ale bez przesady i niech wraca za kraty, bo nikt się męczyć z takim sierściuchem nie będzie. Nikt tak nie powiedział. Była walka o Szilę, o każdy dzień, o szczęście, bo jeszcze chwilkę, jeszcze nie teraz… Pożegnanie jednak musiało nadejść… Bardzo za szybko, ale ten miesiąc był najlepszym miesiącem w jej życiu, tego jestem pewna.

Dziękuję wszystkim, którzy odczarowują nieadopcyjność, dziękuję za przywracanie nam wiary w dwunożnych. Bez Was wielu z nas nie miałoby najmniejszych szans na domy, bo kto by chciał zwierzaka bez oczu czy z wirusem we krwi, który może zabierze nas za wcześnie. ….a czasami nawet nie pozwoli zadomowić się na dobre…

To Wy sprawiacie, że mamy siłę rano wstawać, takie historie dają nadzieję, że na każdego z nas gdzieś ktoś czeka.

Ty też możesz być takim czarodziejem. Po prostu adoptuj kogoś, na kogo nikt nie chce spojrzeć, komu zostało być może mniej czasu niż innym, kto ma mniejsze szanse, bo rzekomo sobie nie poradzi, jest „wybrakowany”. Zapewniam, że od nikogo nie dostaniesz tyle miłości…

Dziękuję.

2 komentarze

  1. Bugi to szczesciaz w cudnym miejscu to fakt Ori też ma wspaniałe Szilka miała tyle ile było dane jej i jej opiekunom razem być krótko ale w domu razem ze swoimi pewnie że serce pęka chylę czoła bo troski było a tu UPS?? tak to jest z choroba jedni żyją a inni krócej.??..ale warto go nie zamykać i być otwartym ??na innych rezydentów schroniska każdy zasługuje na szansę….a ogólnie to wszyscy macie serca z empatia do zwierząt ????

  2. Te właśnie dzieciaki cieszą się najbardziej tym co dostają . Warto im to podarować choć na krótko. Ja dostałam na tę radość 3 lata. Aż 3 i tylko 3. Trzy lata strachu, walki i bólu . Ale przede wszystkim 3 lata największej i najwspanialszej miłość jaką można sobie wyobrazić , jaką można otrzymac. Bo to ja otrzymałam najwiecej. Dziękuję Wam za Cebulkę , szczęście moje największe

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *