…Wy się kłóćcie, a ja pochrupię…

Kilka postów temu opisałam historię pewnego psa, chociaż łatwo nie było, a zrozumieć jeszcze trudniej. Na końcu napisałam, że za jakiś czas opiszę jeszcze coś, ale muszę słowa znaleźć i trochę zrozumienia odzyskać po tamtym. Czas ten nadszedł, zatem zaraz kolejna opowiastka, która Wam może ciutkę przybliży, z czym czasem borykają się nasi.

Otóż.

Dwa miesiące temu przyjechał do schroniska, co to niżej na mapie jest, pies. Trzydzieści siedem smutków owiniętych sierścią, z zieloną mazią na oku, ze zwisającą skórą na brzuchu, przez którą nasi na pierwszy rzut zmartwionego oka nazwali zwierzaka Henri, a dopiero potem zauważyli, że to jednak psiolaska, ale już imię zostało, bo czy to ważne, jak się woła?

To nieszczęście wyglądało tak…

Nasi umieścili zdjęcie na fejsie i napisali, że szukają właściciela. Zawsze tak robią, zawsze się informuje, kto przyjechał, kiedy, skąd i gdzie można znaleźć zgubę i…

….i świat oszalał….

Zdjęcie obiegło cały kraj i połowę sąsiedniego. Wszystkie zwierzaki z tego schroniska razem wzięte nie miały takiego rozgłosu, jak właśnie Henri. Nikt nie zazdrościł, my nie tacy i wcale nie o to chodzi!

Wielu dwunożnych z daleka nawet dzwoniło i pisało, że da dom, ot tak, z miejsca.

To, że niektórzy stwierdzili, że są gotowi podarować mu najlepszy dom to nie jest nic złego. Jestem nawet przekonana, że w kilku takich miejscach Henri znalazłaby miłość i ciepło. Niestety druga strona jest taka, że ogrom takich domów jest chętnych tylko teraz, w momencie pisania, potem zapał mija. Są chęci, bo świat patrzy, więc niech widzą, jaki ktoś jest super, bo weźmie takiego biedaka. Myślicie, że tak nie bywa? Ja wiem, że bywa, znałam psa, który został wzięty właśnie dlatego, ale to wyszło oczywiście później. Ma być cukierkowo, pokaże się zwierzaka, zbierze pochwały, pozbiera monetki… a co potem? A tu się okazuje, że choroby nie mijają, że staruszkowość jest jednak męcząca, że podłogi zapaskudzone, że kontakt nie jest tak wylewny i… co dalej? Wbrew pozorom domu dla takiego zwierzaka nie wybiera się ot tak, w szaleństwie, na hura. Nie tędy droga, jak to słyszałam, że mawiają.

Wielu dwunożnych dzwoniło i pisało, że są fundacje przeróżne, które na pewno wezmą Henri, tylko trzeba się z nimi skontaktować; niektórzy nawet sami próbowali znaleźć miejsce dla psiolaski, bez pytania się naszych, bez dokładniejszego dowiedzenia się, co z nią, czego potrzebuje… Sami uznali, że gdzie indziej się nią zajmą lepiej, chociaż nawet nie starali się dowiedzieć, jak jest.

Byli tacy, którzy sami byli przedstawicielami organizacji, i którzy mówili, że biorą ją już teraz, zaraz. …wiecie, że są takie grupy, które biorą biedaki, na które można zbierać monetki, a co potem się z czterołapami dzieje, to nikt nie wie…? Ja wcale nie piszę, że tak by było i że to akurat z takich dzwonili, ale nasi takie też znają.

Kawał kraju uznał, że psa trzeba uratować czem prędzej z miejsca, które nazywa się schronisko, więc z pewnością jest koszmarne i pies zaraz zginie niechybnie! …tylko że jednocześnie niektórzy chcieli umieścić czterołapkę w innym schronisku, kojcu, klatce w przepełnionej fundacji, byle upchnąć, że tak to napisze brzydko, gdzie indziej, niż jest.

Zresztą wielu dwunożnych zaczęło pisać i mówić wprost, że nasi psa ogłosili, żeby zbierać na niego monetki, a przecież na fejsie nie było ani pół słowa o tym! Ani ćwierć. Niektórzy sami się skrzykli, że chcą przekazać to i owo na konto, więc skoro tak, to nasi podali. To się pojawiły kolejne telefony z pretensjami, że na pewno zbierają, a psa już dawno nie ma, że na pewno nasi go pożegnali byle szybko, ale niech zdjęcie sobie będzie, to więcej zbiorą; były żądania pokazania, na co dokładnie jest zbiórka (tak, ta, której nasi właściwie nie organizowali).

Wiecie, ile się zebrało po tych okrzykach, że trzeba zbierać, a potem po innych, że nasi pewnie sami te monetki do kieszeni pchają? 310. Trzysta dziesięć monetek. Oczywiście, że nasi są wdzięczni bardzo, ale ci, którzy zajmują się szerzej zwierzakami, zwłaszcza chorymi to wiedzą, że to nie jest kwota pozwalająca na szastanie…

….musicie też wiedzieć, że to wszystko, co napisałam, to całe szaleństwo, te deklaracje, te wyrzuty, wydarzyły się w ciągu dwóch dni od przyjazdu zwierzaka do schroniska…? DWA dni. Jeszcze na dobre nasi nie poznali Henri, jeszcze dobrze wet nie obejrzał jej z każdej strony, jeszcze nie odpoczęła dobrze i nie odespała, jak należy… Nasi odbierali telefon za telefonem i nie wiadomo było, czy dzwoni ktoś ze słowami wsparcia czy z wyrzutem, że pies jest trzymany na siłę (były takie słowa), a tu tyle miejsc na niego czeka! Tymczasem Henri spokojnie w najlepsze chrupała sobie chrupeczki…

Kto by pomyślał, że biedna, schorowana i starutka kupka nieszczęścia w dwa dni zostanie udostępniona kilka TYSIĘCY razy. Kto by się spodziewał, że nasi prócz wsparcia, otrzymają też tyle słów negatywnych i że usłyszą tyle opinii, że na pewno mają już wypchane kieszenie monetkami, że na pewno psa już nie ma, a oni zbierają, chociaż to wcale nie od nich wyszła propozycja zbiórki.

…i jak to możliwe, że większość z tej masy dwunożnych nawet nie spojrzała na to, jakie jest to schronisko, co nasi robią, jak dbają o zwierzaki, tylko po prostu uznali, że jest źle, że Henri pewnie zostanie wrzucony do kojca pełnego innych psów, że pewnie nie przeżyje, a w ogóle, że już zapewne godzinę po poście nie żył… Sporo osób po prostu postawiło sobie za cel znalezienia innego miejsca dla Henri, nawet jakby miała z kojca trafić do innego kojca, ale byle nie była tam, gdzie jest.

I to wszystko w ciągu dwóch dni.

Nasi mało nie osiwieli, a Henri… Henri chrupała chrupeczki. Właściwie to smaczki.

I tu mogę napisać dalszy ciąg, bo na tym filmie psina już nie jest w schronisku. Powędrowała do domu dobrze znanego naszym, w którym miejsce znajdują psie dzieciaki (te tylko do czasu znalezienia dwunożnych na stałe) i staruszki. Czternastoletnia Henri zostanie tam na zawsze i będzie zaopiekowana i kochana bez względu na wszystko. Wet powiedział, że weselej nie będzie z jej zdrowiem, że jej stan to wieloletnie zaniedbania…

Czy Henri była jedyną starszą psiną w schronisku? Nie. Czy inne w takim razie też zyskały taką sławę? A skąd. Czy domy chętne na adopcję psa z problemami powiedziały, że skoro nie Henri, to wezmą innego, który też bardzo potrzebuje, bo czas mu przemija? …chyba nie muszę odpowiadać. Zdaniem bardzo wielu Henri nie mogła mieszkać w schronisku, a nasi byli ostatnimi, którzy dobrze by się zaopiekowali nią i innymi, ale nikt nie chciał nikogo innego „uratować” z tego schroniska. Wiecie już, dlaczego napisałam wyżej, że chęci na adopcje przemijają razem z przewinięciem strony na fejsie…

….a tymczasem Henri nadal chrupie chrupeczki…

Nasi w tym schronisku nadal mówią o Henri, że jest gwiazdą. Zupełnie nieświadomie wywołała zamieszanie, zajęła linie telefoniczne, spędziła sen z powiek tych, którzy doszukiwali się oszustw i wynoszenia monetek, których wcale nie było tak dużo, jak na tak chorego psa, i o które przede wszystkim nasi nie prosili… A to wszystko w ciągu raptem dwóch dni.


Tymczasem w tym samym schronisku pomocy potrzebuje Hassa, która przyjechała tam wychudzona i zaniedbana.

Szybko nasi się przekonali, co owczarka jadła zanim trafiła do schroniska… Folia, plastik iii… kamlotki nawet. To wszystko na tyle zepsuło środek Hassy, że nie mogła potem jeść byle czego i nasi tak długo szukali, aż znaleźli jedną, jedyną karmę, która sprawia, że psiolaska czuje się dobrze.

I to właśnie dzięki tej opiece i szukaniu sposobów na polepszenie zdrowia Hassa wygląda dziś tak:

Wciąż jednak potrzebuje pomocy w kupnie kulek, i domu, w którym mogłaby odzyskać zdrowie, bo w schronisku ciężej się zdrowieje…

Nasi dbają też najlepiej, jak się da o Svano, który mieszka w tamtym schronisku najdłużej ze wszystkich.   Od początku nie był zbyt wylewny, wręcz średnio lubi jakieś spoufalanie się i może dlatego nigdy nie znalazł domu. Teraz jeszcze staruszkowość się wkradła, skrzypiące stawy… Nasi podają mu leczące kulki, które sprawią, że spacery wciąż będą przyjemnością.

Ten sam problem z girkami ma Bruno, który mimo różków wystających zza uszek, wciąż jest kochany przez naszych i wciąż starają się, żeby miał powody do radości. Puchaty miś, którego nie można przytulać, taki jest i już. To jednak nie znaczy, że mu nasi nie będą pomagać, że nie będzie wychodził na spacery, że niech mu stawy skrzypią, bo nasi mają inne zmartwienia. Wcale nie! Bruno po prostu będzie jednym z tych zmartwień.

Hassa bardzo chętnie przyjmie jedzonko, które możecie dać jej w prezencie, ale żeby się dowiedzieć, jakie – musicie nacisnąć w jej zdjęcia. Svano i Bruno potrzebują leczących kulek na stawy; jakich – też dowiecie się, jak naciśniecie na zdjęcia tych misiów.

To nie są jedyne potrzeby, ale to już trzeba się skontaktować. Namiary będziecie mieć u góry, jak naciśniecie w „Gdzie mieszkamy?” i to będzie to drugie Schronisko. Nasi pomagają, jak mogą i wszystkim, którzy tego potrzebują. Dbają, okazują wsparcie, oblewają miłością, natychają wiarą w siebie.

…ale zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że wcale tak nie jest, kto nawet pół kulki karmy nie da, kto nie zobaczy zdjęć, nie zobaczy wieści płynących na fejsie… Ech…

Jeden komentarz

  1. Ale są też tacy, którzy szanują Was i kochają Waszych podopiecznych. Proszę mi wierzyć <3 Mnóstwo serdeczności dla Was i wszystkich czworonogów! Tych młodych i energicznych i tych starszych i schorowanych TEŻ <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *